Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wehikuł czasu

 

        Podczas większych zgromadzeń ekonomistów z reguły daje się zauważyć pewien dominujący wątek, niekoniecznie ściśle związany z tytułem konferencji czy kongresu. Podobnie jest w Barcelonie, gdzie zorganizowano kolejną, VI-tą już, konferencję EACES - Europejskiego Stowarzyszenia Porównawczych Studiów Ekonomicznych. Dorobek tego gremium dla rozwoju myśli ekonomicznej związanej z teorią i praktyką transformacji jest niebagatelny. Tegoroczne spotkanie odbywa się pod hasłem "Globalizacja a integracja europejska", przy czym relatywnie najwięcej wystąpień i referatów koncentruje się na bezpośrednich inwestycjach zagranicznych.

Bezsprzecznie odgrywają one znaczną rolę w procesie restrukturyzacji gospodarek posocjalistycznych i ich integracji z gospodarką światową, a zwłaszcza z Unią Europejską. Trzeba jednak wiedzieć, że zawsze jest to tylko uzupełniające źródło finansowania rozwoju. W pewnych okolicznościach - jak w Hiszpanii czy Irlandii - zagraniczne inwestycje bezpośrednie odegrały szczególną rolę, ale to nie zmienia słuszności tezy, że strategia wzrostu i integracji także w warunkach postępującej globalizacji musi opierać się przede wszystkim na oszczędnościach wewnętrznych i formowaniu krajowego kapitału. Mówiąc o tym na konferencji, wolałbym, aby nie uznawano tej tezy za oczywistą dopiero za czas jakiś, podczas gdy obecnie nie wszyscy jeszcze podzielają taki punkt widzenia, obiecując sobie i innym zbyt wiele.

W pewnym sensie do takiego zjawiska - przyznawania racji dobrze poniewczasie - nawiązał w swoim wykładzie profesor Janos Kornai. Przez wiele lat zajmował się on w zasadzie wyłącznie ekonomią deskryptywną, opisując systemy ekonomiczne i funkcjonowanie gospodarki. Dopiero w opublikowanej w 1990 roku książce "Droga do wolnej gospodarki" zaprezentował także podejście normatywne, sugerując, co i jak należy czynić, by przejść od gospodarki centralnie planowanej do otwartej gospodarki rynkowej. Teraz zaś - w wykładzie "10 lat po 'Drodze do wolnej gospodarki' - samoocena autora" - wrócił do swoich tez, dokonując niejako samokrytyki onegdajszych poglądów, co skądinąd nader rzadkie w gronie ekonomistów. A przecież wielu z nich myliło się daleko bardziej niż Kornai, który częściej miał rację.

On sam zaś w pewnych kwestiach w pełni podtrzymuje swoją linię argumentacji także o dekadę później, przyznając zarazem, że w innych pomylił się. Uważa, że właściwe odniósł się do kwestii przekształceń własnościowych, które powinny być dokonywane konsekwentnie, ale bez uciekania się do darmowego rozdawnictwa. Tam gdzie miało to miejsce, poprawa efektywności jest mniejsza. Spójrzmy chociażby na zmiany wydajności pracy, która wzrosła w roku 1998 w porównaniu z 1989 na Węgrzech o 36, a w Polsce o 29 procent, podczas gdy w Czechach jedynie o 6, a w Rosji spadła aż o 31 procent. Tak więc słuszna była i pozostaje teza, że prywatyzację trzeba przeprowadzić w miarę szybko i do końca, ale głównie poprzez sprzedaż aktywów albo też drogą likwidacji nieefektywnych przedsiębiorstw państwowych. Sądzę jednak, że tak wtedy, jak i teraz Kornai nie docenia znaczenia komercjalizacji sektora publicznego. Skoro nie należy go prywatyzować natychmiast drogą rozdawnictwa, to przecież trzeba nim efektywnie zarządzać w okresie poprzedzającym denacjonalizację. Dodajmy, że polskie przyspieszenie lat 1994-97 wyjaśnia zarówno konsekwentna prywatyzacja, jak i komercjalizacja, która przyniosła ożywienie produkcji w wielu firmach państwowych, które czekały na swój czas prywatyzacji, nie podlegając przy tym destrukcji i bynajmniej nie bankrutując.

Z drugiej strony Kornai przyznaje, że mylił się co do sposobu stabilizacji finansowej. Wtedy sugerował "radykalną operację", dziś natomiast wie, iż była to niewłaściwa metoda, która dała małe skutki stabilizacyjne przy dużych kosztach w sferze realnej. Przyznaje zatem ex post rację tym, którzy od początku opowiadali się za bardziej rozłożonymi w czasie, ale konsekwentnymi i kompleksowymi działaniami stabilizacyjnymi, które przeprowadzano w warunkach daleko posuniętej liberalizacji - z wszystkimi tego implikacjami. Teraz i on sam nie ma już wątpliwości, że także nie docenił dostatecznie instytucjonalnego aspektu przejścia do rynku, pokładając przy tym nadmierną wiarę w stabilizacji i prywatyzacji. A to dużo za mało, więc wywołana takim podejściem systemowa pustka kosztowała sporo.

Janos Kornai powiada, że gdyby mógł jakimś cudownym sposobem wsiąść w wehikuł czasu, to wróciłby do okresu, gdy pisał tamtą książkę i zmienił w niej te fragmenty, co do których teraz wie, że się mylił. Ja zaś gdybym miał szansę takiej podróży, wolałbym przejechać się tym wehikułem 10 lat w przód - do roku 2010 - by zobaczyć, gdzie teraz się mylimy. Wtedy można by uniknąć pewnych błędów w polityce gospodarczej. Ale można to osiągnąć i bez wehikułu czasu. Wystarczy tylko realizować dobre strategie w oparciu o dobre teorie. Nigdy bowiem nie jest tak, że mylą się wszyscy: ani w roku 1990, ani w 2000, ani w 2010.

  

Barcelona, 9 września 2000