Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Czas wyborów

 

        Czas wyborów nigdy nie mija. Właśnie Jugosłowianie wybrali prezydenta (choć nie do końca wiadomo kogo), Francuzi skrócili swojemu kadencję z siedmiu do pięciu lat, a Amerykanie wskażą nowego w pierwszy wtorek listopada. Najważniejszego jednak wyboru w ostatni piątek września dokonali Duńczycy, opowiadając się za utrzymaniem korony jako swojej narodowej waluty. Sprawa wywołała tak wielkie emocje i zainteresowanie, że aż 85 procent uprawnionych do głosowania (we francuskim referendum uczestniczyło tylko 30 procent) wypowiedziało się w tej sprawie. 53,1 procent na "nie". Choć wybór ten dokonany został wolą ledwie około dwu milionów Duńczyków, ma on szersze, europejskie implikacje. Może mieć także pośredni wpływ na oczekujące nas z czasem referenda w sprawie przystąpienia do euro w innych krajach, zwłaszcza w Szwecji i Wielkiej Brytanii, a później - być może - również w niektórych krajach wschodnioeuropejskich.

Kwestią systemu politycznego i jego instytucji, a także tradycji i kultury politycznej, jest decydowanie o tym, kto i o czym ma decydować. Dania często ucieka się do demokracji bezpośredniej. Od 1972 roku, kiedy przystąpiła do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, to już szóste narodowe referendum o ponadnarodowych wszakże konsekwencjach. W sprawie przeistoczenia EWG w Unię Europejską nasi bałtyccy sąsiedzi też mieli odmienne zdanie, w rezultacie czego szczyt w Edynburgu w 1993 wprowadził kilka modyfikacji do wcześniejszego traktatu z Maastricht. Onegdajsze opowiedzenie się Duńczyków za jego odrzuceniem było poważnym ostrzeżeniem przed trudnościami, jakie od strony politycznej mogą pojawić się w procesach integracyjnych. Jakby dla kontrastu, na drugim końcu Europy, Grecja - spełniając przy okazji niezbędne ku temu kryteria finansowe - zdecydowała niedawno o przystąpieniu do euro. Tam jednak o rozstrzygnięciu dylematu "tak czy nie" zadecydowały inne demokratyczne procedury. Sprawy tych narodowych rozstrzygnięć trzeba jednakże postrzegać na szerszym tle.

Po pierwsze, trwa proces integracji europejskiej tak w wymiarze jej pogłębiania w gronie dotychczasowych członków, czego najpełniejszym wyrazem jest właśnie wprowadzenie wspólnej waluty, jak i poszerzania obszaru, na którym integracja ta będzie przebiegać. Lekcja duńska pokazuje, że są fundamentalne kwestie, które pod presją argumentów politycznych - mimo racjonalności ekonomicznej przemawiającej za alternatywnym rozwiązaniem - rozstrzygane są na inną modłę. Taka jest rzeczywistość. Podczas oficjalnej wizyty, którą jako wicepremier rządu polskiego składałem w Kopenhadze w 1996 roku, spotkałem się z premierem Poulem Rasmussenem. Dyskutowaliśmy już wtedy o perspektywach przystąpienia do euro, które wydawały się bliskie w Danii, a odległe w Polsce. Teraz może okazać się, że jest odwrotnie. To zależy od polityki, z której przemożnego wpływu na preferencje społeczeństwa duński premier w pełni zdawał sobie sprawę, starając się namówić je do głosowania na "tak". Bezskutecznie.

Z ekonomicznego punktu widzenia korzystniejsze dla Danii byłoby przejście na euro. Znaczna część jej obrotów handlowych dokonywana jest z tym właśnie obszarem walutowym. Ponadto już od 1982 roku korona była dość sztywno związana wpierw z marką niemiecką, następnie ecu, a obecnie euro. Funkcjonowanie przeto poza tym systemem kosztuje, gdyż pomimo niższej niż średnio w całej UE inflacji, stopy procentowe już były o około jednego punktu wyższe, a nazajutrz po referendum zostały jeszcze podniesione o kolejne pół punktu. Ostatecznie górę jednak wzięły argumenty polityczne i sentymenty, a zwłaszcza przekonanie, że posiadanie narodowej waluty daje większe pole manewru dla autonomicznej polityki fiskalnej i społecznej, nie podlegającej zbyt daleko idącej uniformizacji w ramach eurlolandu. Dominuje też wiara, że zwiększa to stopień politycznej niezależności od Brukseli i Frankfurtu. Z czasem jednak okaże się, że przynależność do UE bez wprowadzenia euro spychać może ten kraj na margines. I problem wróci; znowu trzeba będzie wybierać.

Po drugie, kwestia, co i gdzie ma być przedmiotem referendum, a co rozstrzygać się w innym trybie, nabiera na znaczeniu w innych krajach, tak wśród dotychczasowych, jak i przyszłych członków wspólnoty. Niedawna wypowiedź Guntera Verheugena, komisarza koordynującego politykę UE wobec państw ubiegających się o członkostwo, w sprawie ewentualności przeprowadzenia w Niemczech referendum na ten temat, wywołała wiele komentarzy i protestów. Jednakże jeśli nie sprawy tej wagi, to co zasługuje na referenda? Nie należy ich się bać, tylko trzeba potrafić przekonać większość, że ma się rację. A rację mają ci, którzy są i za poszerzaniem Unii Europejskiej, i za pogłębianiem stopnia jej wewnętrznej integracji. Jak się okazuje - nie pierwszy i nie ostatni raz - mogą to być racje tylko ekonomiczne. A trzeba mieć i te polityczne, bo to nie seminarium, tylko życie.

Na razie jednak my musimy dokonać swego wyboru. Na pewno będzie słuszny. Może też 53,1 procent?  

 

Rochester, 1 października 2000 r