Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Po drugiej stronie lustra

 

        Utworzenie euro to bezsprzecznie wielkie osiągnięcie integracji europejskiej. Być może historia oceni ten fakt za największy sukces okresu powojennego na płaszczyźnie ekonomicznej. Ale to dopiero historia będzie miała taką szansę, teraz bowiem nie ma nastrojów do tak pozytywnych ocen. Euro słabnie i z całą ostrością stoi pytanie czy jest to przejściowe, czy chroniczne.

        Gdy rano 4-go stycznia 1999 roku przysłowiowy Amerykanin w Paryżu poszedł do bistro na kawę, właśnie narodzone euro kosztowało go 1,17 dolara, więc i kawa wydawać mogła się droga. Gdy jest tam dzisiaj, za to samo euro płaci tylko 85 centów. Abstrahując od innych czynników, kawa staniała aż o 27,2 procent. Dla Amerykanina, nie dla Europejczyka. Gdy rano 4-go stycznia 1999 roku Paryżanin poszedł na lunch w Nowym Jorku, aby kupić hamburgera w McDonald's, wpierw musiał kupić dolara. Kosztował go jedynie 85 centymów (0,85 euro). Teraz musi płacić aż 1,17 euro. Hamburgery zdrożały o 27,2 procent. Dla Europejczyka, nie dla Amerykanina.

Co się zatem stało i czy stało się dobrze, że tak zasadniczo odwróciły się te relacje? Wygląda to jak przejście na drugą stronę lustra. O ile rok i trzy kwartały temu za euro trzeba było płacić 1,17 dolara, teraz przeciwnie - to za dolara trzeba płacić 1,17 euro. Taka zmiana ma zarówno złożone uwarunkowania, jak i daleko idące konsekwencje. Z jednego i drugiego wszakże można wnioskować, że jest to stan przejściowy i należy spodziewać się zmian tych relacji.

Stworzeniu euro towarzyszył wielki entuzjazm i na tym tle nadmierny optymizm. Kursy wszystkich walut, z koszyka których stworzono euro, zostały na fali tamtych oczekiwań wyraźnie wyśrubowane. Tak więc urodził się on ze swoistą nadwagą i należało spodziewać się spadku jego notowań, jednak nie na taką aż skalę. Wahadło wychyliło się w drugą stronę i obecnie euro ma notowania słabsze niż na to zasługuje.

Trudno ocenić skalę nadwartościowości europejskiego pieniądza w styczniu 1999 roku. Wahała się ona w przedziałach kilkunastoprocentowych, ale taka ocena to duże przybliżenie. Aczkolwiek sprawa jest poważna, to podchodzi się do niej niekiedy bez wyrafinowanych modeli ekonometrycznych. Tygodnik "The Economist" bada okresowo parytet siły nabywczej i odchylenia kursów rynkowych od poziomu, który wynikać powinien z tegoż parytetu poprzez pryzmat cen hamburgera Big Mac. Z analizy dokonanej na początku 1999 roku wynika, że euro był wówczas przewartościowany o ponad 13 procent. Jeśli zaś obecnie spojrzeć by przez ten sam pryzmat, to euro jest z kolei o tyle samo mniej więcej niedowartościowany. I tak rozkłada się różnica około 27 procent pomiędzy wartością euro w chwili jego powstania i obecnie.

Słaba pozycja euro w tym zestawieniu oznacza tyle samo, co silna pozycja dolara. I to raczej dolar się wzmocnił, niż osłabło euro, a to ze względu na relatywnie lepszą kondycję gospodarki amerykańskiej. Trwający boom gospodarczy, zdecydowanie szybszy wzrost produkcji, niskie bezrobocie, lepsza pozycja fiskalna, a także ekspansja swoistego czwartego sektora - tzw. nowej gospodarki opartej o rewolucję internetową i telekomunikacyjną - to główne czynniki zwiększające popyt na dolara, a tym samym wywołujące zwyżkę jego kursu. Jeszcze bardziej wobec euro wzmocnił się jen - aż o 44,7 procent, ale to z innych powodów, gdyż akurat pozycja gospodarki japońskiej nie jest najlepsza. Jen po prostu powraca w rewiry, w których powinien znajdować się w stosunku do dolara.

Słabe euro stworzyło krajom tego obszaru walutowego silny bodziec proeksportowy. O ile w zdecydowanie bardziej ekspansywnej gospodarce amerykańskiej eksport w pierwszym półroczu 2000 roku w porównaniu z pierwszym półroczem 1999 roku zwiększył się o 14 procent, to w eurolandzie aż o 21, w tym - co zrozumiałe - zwłaszcza na rynek północnoamerykański. Siła tej gospodarki oddziałuje zatem na obszar euro w dwójnasób: z jednej strony podnosi poziom dolara, z drugiej natomiast stymuluje większy import z Europy. I to właśnie miał na myśli kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder, gdy napomknął o zadowalającym kursie euro, uważając pewnie, że słabe jest prawie piękne.

Obecna relacja jest nie do utrzymania na dłuższą metę. Tak uwarunkowania ekonomiczne, jak i czynniki psychologiczne kształtujące oczekiwania sugerują, że euro stopniowo będzie odzyskiwać utracony margines swej rzeczywistej wartości. Jest ono bezsprzecznie warte więcej niż 85 centów. To tylko zbieg okoliczności, ale jego prawdziwa wartość jest zbliżona do dolara i kurs tych walut (dopóki się nie połączą, co kiedyś też nastąpi) oscylować winien wokół symbolicznej jedności. Można spekulować, że w tamtym kierunku przez następne miesiące będzie podążał. Większa stabilność tej relacji odbije się z korzyścią na całej gospodarce światowej, zważywszy że udział eurolandu w handlu międzynarodowym wynosi aż 31,2, a w światowym PKB 15,9 procent, podczas gdy USA odpowiednio 14 i 21,9 procent. Gdy zaś my dołączymy, będzie jeszcze troszkę więcej.

 

Rochester, 14 października 2000 r.