Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Granice restrykcji i rozsądku

 

        Stopa inflacji jest na Węgrzech o 3,8 punktu procentowego wyższa niż w Polsce (odpowiednio w lutym br. w porównaniu do lutego 2000 roku 10,4 i 6,6 procent). Krótkoterminowa stopa procentowa jest tam o 6,94 punktu niższa (sic!) aniżeli w Polsce (odpowiednio 11,15 i 18,09 procent). W konsekwencji zróżnicowanie rentowności lokowania w polskie i węgierskie papiery wynosi w przypadku rządowych obligacji pięcioletnich aż 343 punkty bazowe (330 w porównaniu z Czechami oraz 365 w stosunku do Słowenii). Zróżnicowanie to ponownie wzrasta, przyciągając zwłaszcza krótkoterminowy kapitał spekulacyjny, który wartko płynie do Polski, nader łatwo bowiem może zarobić tutaj krocie bez większego - jak dotychczas - ryzyka. Oczywiście, dzieje się to na koszt polskiego podatnika, przedsiębiorcy i konsumenta.

Podatnika, gdyż tak wysokie, irracjonalnie wyśrubowane stopy procentowe nie są li tylko i wyłącznie skutkiem gry sił rynkowych na rynku pieniężnym, ale fundamentalnie błędnej polityki banku centralnego, który obciąża wysokimi odsetkami budżet państwa. O ile - niestety - może zdarzać się, że od czasu do czasu panikują rynki, to nigdy nie powinien panikować centralny bankier. Tak się niestety stało, kiedy pół roku temu zupełnie niepotrzebnie podniesiono podstawowe stopy procentowe, zwiększając tym samym i tak już dostatecznie duże koszty obsługi długu publicznego pokrywane przez nas wszystkich jako podatników. Hipokryzją jest w tej sytuacji domaganie się przez NBP dalszego cięcia wydatków, które i tak w wielu segmentach sfery usług społecznych już od dłuższego czasu realnie spadają, co jest dotkliwie odczuwane przez różne grupy ludności - od pracowników nauki poprzez pielęgniarki po policję - a w konsekwencji przez nas wszystkich.

Na koszt przedsiębiorcy i to po trzykroć. Po pierwsze, dźwigać on musi relatywnie duże koszty finansowe korzystając z drogiego kredytu inwestycyjnego i obrotowego. Po drugie, ponosi on ryzyko kursowe, co wielu potencjalnych eksporterów doprowadziło do nieopłacalności, gdyż dali naiwną wiarę oświadczeniu byłej prezes NBP, że onegdajszy kurs sięgający 4,70 złotych za dolara odzwierciedlał jakoby rzeczywistą wartość złotego. Już kilka tygodniu później, w wyniku prowokowanego wygórowanymi stopami procentowymi popytu na polski pieniądz, przestawiły się cyferki i kurs wynosił tylko 4,07, a przejściowo był jeszcze mniej korzystny dla eksportu, o ekspansji którego tyle się mówi, a tak mało robi. Po trzecie, cierpi on wskutek spadającego zbytu własnych wyrobów, gdyż ograniczany jest także popyt wewnętrzny, a przy okazji w lepszej pozycji konkurencyjnej stawiani są zagraniczni producenci, gdyż dużo tańszy jest import. Oczywiście, w ślad za tym słabnie aktywność w sferze produkcji i rośnie bezrobocie.

Na koszt konsumenta, gdyż producenci i handlowcy nie ustają w wysiłkach na rzecz przerzucania kosztów wysokich odsetek w ceny dostarczanych dóbr i świadczonych usług, próbując w ten sposób kompensować sobie swoje wydatki wynikające z wysokich stóp procentowych. Działa to przecież pro- a nie antyinflacyjnie, gdyż płaci się z tego tytułu więcej, a nie mniej.

Ponoszone przez polskiego podatnika, przedsiębiorcę i konsumenta dodatkowe koszty są, oczywiście, źródłem dodatkowych dochodów kapitału spekulacyjnego, w dużej mierze zagranicznego, nic dziwnego zatem, że jest skłonny wychwalać - także poprzez zaprzyjaźnione media i partie działające na naszym gruncie - taką politykę i jej autorów. Ci zaś nie mają z czego być dumni, gdyż nieustannie przybywa im powodów do wstydu. Wstyd bowiem wielki doprowadzić kwitnącą gospodarkę do stanu, w którym PKB w bieżącym kwartale wykazuje już bez mała tendencje stagnacyjne, zwiększając się niewiele ponad 1 procent, gdy cztery lata temu - na przedwiośniu 1997 roku - rósł aż o 7,5 procent! Wstyd nie mniejszy twierdzić, że to tylko skrajnie restrykcyjna polityka pieniężna spowodowała obniżkę inflacji, podczas gdy z jednej strony jest to skutkiem obniżających się cen energii, z drugiej natomiast inflacja jest wciąż wyższa o cały punkt procentowy niż dokładnie dwa lata temu (w lutym 1999 roku wynosiła jedynie 5,6 procent).  

Co ciekawe, dzisiaj już nawet instytucje pośrednictwa finansowego, w tym najbardziej znane zagraniczne banki inwestycyjne, są zaniepokojone polityką kierownictwa NBP. To już podcinanie gałęzi, na której one same wciąż jeszcze wygodnie siedzą. Będąc daleko od doktrynerstwa rozumieją też, że jeśli nastąpi głębokie załamanie kursu walutowego i postępować będą zjawiska kryzysowe w sferze realnej, to nie będzie można aż tak łatwo robić aż tak lukratywnych interesów. Może zatem nacisk płynący z tamtej strony wymusi właściwe działania po stronie polityki pieniężnej, skoro nie jest ona podatna na racjonalne argumenty biorące pod uwagę nasze interesy.     

 

Warszawa, 19 marca 2001 r.