Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Terror i gospodarka

        

        Tak jak nowojorski World Trade Center jednych zawsze urzekał pięknem swoich linii, a drugich tkwiącą w nim potęgą finansową, tak jego dymiące ruiny to nadzwyczaj przygnębiający obraz. Zaiste, gdy ogląda się "ground zero" z dystansu 200 metrów, widok jest wstrząsający. Jeśli spojrzeć w drugą stronę, to znowu - jak w latach Wielkiej Depresji - najwyższym budynkiem Manhattanu jest Empire State Building. Aby jednak okrutny atak terroru na amerykańskie centrum finansowe nie wywarł jeszcze większego negatywnego wpływu niż ten już doznany, w postaci ogromnych bezpośrednich strat idących w dziesiątki miliardów dolarów, i aby uniknąć recesji światowej gospodarki na większą i niekontrolowaną skalę, konieczna jest rozważna i skoordynowana akcja polityki ekonomicznej. Jej podmiotem jest przede wszystkim rząd USA, ale nie tylko.

        Zaobserwować można różne reakcje uczestników nie tylko rynkowej gry. To prawda, że administracja amerykańska z dnia na dzień potrafi wyasygnować dodatkowe 40 miliardów dolarów - ot, taki polski roczny budżet - na walkę z terroryzmem i pomoc dla najbardziej dotkniętych atakiem terrorystycznym, ale zarazem zbyt długo nie chciała wesprzeć szczególnie dotkniętych następstwami tej katastrofy linii lotniczych. Potrzebują one około 24 miliardów dolarów, z tego ponad 11 w formie gwarancji rządowych. Kryzys linii lotniczych, których tygodniowe obroty wynosiły dotychczas 2 miliardy dolarów, mocno może dotknąć całą gospodarkę. To już się czuje i widzi.

        Podejmowane są jednak liczne działania służące poprawie mocno nadwerężonej koniunktury. W szczególności niebagatelne znaczenie ma kolejne - ósme już w tym roku - obniżenie stóp procentowych przez FED, od razu wsparte przez Europejski Bank Centralny oraz Kanadę i Szwajcarię, ale niepotrzebnie opóźniane przez Wielką Brytanię. Japonia z kolei sama znajduje się w na tyle trudnej sytuacji, że w krótkim okresie nie jest w stanie pobudzić własnej koniunktury, a cóż dopiero stymulować światowe tendencje rozwojowe. Kryzys wywołany zamachem złagodził wreszcie tak dominującą ostatnio ortodoksję (choć żal, że nie zrobiły tego wcześniej formułowane sugestie) i skłonił banki centralne USA, Kanady i Zachodniej Europy do zdecydowanej interwencji na rynku pieniężnym i zaaplikowania mu dodatkowej podaży płynności w wysokości aż 208 miliardów dolarów. Czy to spóźnione skądinąd działania pomogą i uchronią świat przed recesją? Oby, gdyż w innym wypadku terroryści osiągną dużo więcej, niż już im się to udało.

Faktycznie to już od pewnego czasu jesteśmy w fazie kulejącej koniunktury i w tym roku rozwinięte gospodarki OECD odnotowują bardzo mizerny wzrost. W samym USA produkcja przemysłowa spada od 11 miesięcy i jest mniejsza niż rok temu o 4,8 procent, a w gałęziach najwyżej zaawansowanych technologii aż o 7,2 procent. I to bez żadnych zewnętrznych szoków, a jedynie wskutek uprzedniego przegrzania koniunktury i niewystarczającego dostosowania ze strony polityki fiskalnej i monetarnej. W konsekwencji pogorszyła się koniunktura u wielu partnerów USA - od Ameryki Łacińskiej poprzez Europę Zachodnią do krajów Azji Południowo-Wschodniej eksportujących wiele komponentów dla amerykańskiej "nowej gospodarki", która ma coraz więcej klasycznych starych problemów, zwłaszcza w postaci ostro słabnącego popytu.  

        Największe zagrożenie płynie jednak ze strony potencjalnie dewastujących reakcji rynków kapitałowych. Jak wielce uzależnione są one od stadnych reakcji, obserwować mogliśmy po otwarciu nowojorskich giełd w atmosferze zawodów sportowych rozgrywanych na wielkim stadionie. Niepotrzebnie czyni się z tego cyrkowe widowisko, gdyż to tylko psuje rynek. Głębokie załamanie notowań firm ubezpieczeniowych i radykalny skok pozycji przedsiębiorstw związanych z obronnością czy też spadek akcji niektórych linii lotniczych o ponad połowę, a zarazem podwojenie notowań spółek działających w sektorze urządzeń zabezpieczających - to dobitne dowody irracjonalności gospodarki rynkowej.

Obserwując z bliska, co się tutaj dzieje, nie sposób uciec przed wrażeniem, że podsycając atmosferę irracjonalnych oczekiwań media czyniły przy okazji wszystko, co tylko w ich mocy, aby pogorszyć i tak już dostatecznie psychologicznie złą sytuację. Zarazem w jakże jedyny w swoim rodzaju amerykański sposób burmistrz Nowego Jorku - Rudi Guliani - zachęcał wszystkich do normalnego zachowania i do wydawania pieniędzy (także na rozrywkę, którą obok finansów stoi Nowy Jork) jako najlepszego sposobu pomocy dla miasta. Rzecz w tym, że ludzie mogą zechcieć teraz wydawać dużo mniej niż dotychczas - na wszystko, od podróży poczynając.

Mimo to Dow Jones, spadł "tylko" o 7,13 procent, sprowadzając notowania giełdy do poziomu z grudnia 1998 roku. Nasdaq obniżył się o kolejne 6,83 procent, ale przecież stracił on aż dwie trzecie swojej wartości w poprzednich miesiącach - bez żadnych akcji terrorystycznych. Co zaś tyczy się indeksu Dow Jones, którego znaczenia skądinąd nie należy przeceniać, to jest on nadal nieco zawyżony z punktu widzenia realiów amerykańskiej gospodarki. Szkoda tylko, że korekta dokonuje się w takich niecodziennych okolicznościach i atmosferze.

Teraz jednak - w obliczu niskiej skłonności do inwestowania i już wcześniej słabnącej aktywności przedsiębiorstw - zwrot w charakterze oczekiwań konsumpcyjnych gospodarstw domowych może wprowadzić USA i w ślad za tym całą gospodarkę światową w stan kryzysu. Może, ale nie musi. Co więcej, widać gołym okiem, że gdyby pewne działania interwencyjne zostały podjęte wcześniej, to obecnie zagrożenie recesją byłoby mniejsze. Innymi słowy, bierze się ono nie tyle z bezpośrednich następstw ataku terrorystycznego, ale z już uprzednio występujących słabości amerykańskiej i światowej gospodarki oraz ułomności koordynacji polityki ekonomicznej w skali ponadnarodowej. Z tego też punktu widzenia odwołanie dorocznego spotkania Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego w Waszyngtonie jest znamienne, choć doprawdy nie ma większego znaczenia, gdyż zgromadzenie to w aktualnych uwarunkowaniach instytucjonalnych i politycznych nie miałoby światowi zbyt wiele do zaproponowania. A powinno, bo czas najwyższy, zwłaszcza w epoce narastania sentymentów antyglobalizacyjnych, których arcyskrajnym przejawem były ostatnie wydarzenia.

        Zagrożenia tkwią także w nieprzewidywalnych następstwach amerykańskiej reakcji militarnej na zbrodnię z 11 września. Trzeba jednak mieć nadzieję, że nie dojdzie do eskalacji konfliktu, a z czasem zwróci się także należytą uwagę nie tylko na następstwa terroru i konieczność ukarania sprawców, ale także na jego głębsze podłoże społeczne i ekonomiczne. Międzynarodowego terroryzmu nie zetrze z powierzchni ziemi nawet najpotężniejsza armia świata i najbardziej wyrafinowane akcje wywiadowcze. Trzeba czynić swoje powinności, ale terroryzm zniknie tylko wtedy, kiedy wyeliminowane będą jego korzenie, czyli poczucie krzywdy i desperacja rodząca się w obliczu wielkiej nędzy i upośledzenia, niesprawiedliwości i wyzysku.

Dobrze byłoby i tę lekcję zrozumieć w tych jakże tragicznych okolicznościach. Zemsta rodzi zemstę, a rozwój owocuje rozwojem. Patrząc zatem na wciąż dymiące ruiny World Trade Center i obserwując notowania na pobliskim Wall Street, warto spojrzeć też w zupełnie inną stronę. Wtedy lepiej widać, co się naprawdę dzieje.

 

Nowy Jork, 18 września 2001 r.