Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nauki zza zachodniej miedzy

 

        Nasi wschodni sąsiedzi - zwłaszcza Ukraina - zostali szczególnie doświadczeni dekadą lat 90. Wpierw szok wywołany upadkiem systemu państwowego socjalizmu i nagłym rozpadem Związku Radzieckiego, a potem dotkliwy społecznie proces posocjalistycznej transformacji do gospodarki rynkowej dały się we znaki wszystkim grupom ludności. A mimo to żmudne dzieło tworzenia gospodarki rynkowej trzeba kontynuować. Teraz już powinno być łatwiej, o ile tylko uda się utrzymać wysokie tempo wzrostu produkcji, które odnotowujemy już w niektórych, zwłaszcza europejskich republikach poradzieckich.

Ostatnio doświadczenia sąsiedniej Polski - jeszcze kilka lat temu powszechnie uważanej za niekwestionowanego lidera procesu posocjalistycznych przemian - stały się w oczach naszych wschodnich sąsiadów dużo mniej zachęcające. W latach 2000-01 dużo szybszy wzrost PKB niż w Polsce odnotowujemy na Ukrainie, gdzie PKB wzrósł w latach 2000 i 2001 odpowiednio o 5,8 i 7,0 procent, a także w Rosji, gdzie zwiększył się on w roku 2000 o 8,3, a w 2001 roku - jak można wstępnie szacować - o kolejne 5 procent. W Polsce zaś schładzanie gospodarki doprowadziło bez mała do stagnacji i w minionym roku wzrost PKB wyniósł nie więcej niż 1,3 procent, a na bieżący prognozuje się jeszcze mniej. Polska straciła w ostatnich latach straciła prymat w dziele posocjalistycznej transformacji. Po 12 latach kroczenia drogą rynkowych reform znalazła się w fazie otwartego kryzysu, nie tylko finansowego. Widać to nie tylko z Zachodu, ale i ze Wschodu - także z Ukrainy, a nawet Białorusi, nie mówiąc już o republikach nadbałtyckich.

Dlaczego tak się stało? Jakie wnioski wyciągać stąd powinni nasi sąsiedzi? Czyżby ustrojowa transformacja była pomyłką, historycznym błędem? A może wszystkiemu winna jest globalizacja, na którą zrzuca się czasami winę podobnie jak w rolnictwie na złą pogodę? Bynajmniej. I wydaje się, że niektórzy nasi sąsiedzi, ostatnio zwłaszcza Litwa i Ukraina, potrafią czerpać nauki zza miedzy. Lepiej późno niż wcale.

Transformacja - a więc sukcesywne przechodzenie do gospodarki rynkowej, społeczeństwa obywatelskiego i politycznej demokracji - jest dobrym pomysłem na przyszłość. Trzeba to powtarzać także w tych ciężkich czasach. Tak na Ukrainie, jak i w Polsce, w Rosji i w Kazachstanie, zarówno na Litwie, jak i w Chorwacji oraz w ponad 20 innych krajach naszej części świata. Jednakże teza ta z pewnością jest mniej przekonującą w Tadżykistanie niż w Słowenii, na co ma wpływ sytuacja geopolityczna i uwarunkowania kulturowe, a nade wszystko osiągnięty poziom rozwoju. Rzecz jednakże w tym, aby transformacją właściwie pokierować po to, by w każdym kraju realizować sensowną strategię rozwoju gospodarki i odpowiednio koordynować z przeobrażeniami systemowymi politykę zrównoważonego wzrostu gospodarczego.

To wymaga jednak nie tylko określonych politycznych zdolności, ale także dużej wiedzy ekonomicznej, zarówno teoretycznej, jak i praktycznej, przy czym tę drugą trzeba często zdobywać na bieżąco, w trakcie aktualnie prowadzonych działań. I teraz właśnie nasi wschodni sąsiedzi mają duże możliwości, gdyż - pozostając wciąż w tyle za Polską z punktu widzenia zaawansowania reform strukturalnych i tworzenia instytucji gospodarki rynkowej oraz integracji z gospodarką światową - mogą uczyć się na cudzych, a nie tylko na własnych błędach. Nikt z nich nie utracił impetu rozwojowego w takim stopniu, jak Polska, gdyż potrafiono tam uniknąć błędów polityki pieniężnej, której ofiarą padła nasza gospodarka.

Tak więc transformacja sama z siebie nie jest zła, o czym warto przypominać w "ciężkich czasach". Zła natomiast może być - i, niestety, bywa - polityka gospodarcza. Walka o sensowną transformację - taką, która powinna doprowadzić kraje naszego regionu do sprawnej, efektywnej i konkurencyjnej międzynarodowo społecznej gospodarki rynkowej - trwa już pół pokolenia i co najmniej drugie tyle zejdzie nam na zwieńczaniu (oby zwycięskim) tych historycznych zmagań.

 Piętrzące się trudności ekonomiczne próbuje się też wyjaśniać toczącym się wokół procesem globalizacji. I to również jest nieporozumienie. Globalizacja jest nie tylko nieuchronna, ale i potrzebna. Przynosi ze sobą zdecydowanie więcej dobrego niż złego, przede wszystkim otwierając inne części światowego rynku dla naszych produktów, dając nam dostęp do cudzych oszczędności w postaci dopływających do nas zagranicznych inwestycji, transferując nowoczesne technologie z krajów bardziej zaawansowanych gospodarczo. Ale niesie ona także dodatkowe ryzyko w postaci możliwości transferu zagranicę u nas wypracowanego zysku i przejęcia wskutek nieudolnej prywatyzacji części majątku narodowego stworzonego wysiłkiem poprzednich pokoleń.

Tak więc znowu ostateczny wynik uwikłania się w proces globalizacji zależy od kunsztu własnej strategii rozwojowej i rodzimej polityki wzrostu oraz twórczego ich skoordynowania z konsekwentną przebudową instytucji pod kątem potrzeb rodzącej się gospodarki rynkowej. Innymi słowy, jeśli źle czasami wychodzimy na globalizacji, która skądinąd ściśle się wiąże z posocjalistyczną transformacją, to nie dlatego, że globalizacja jest czymś złym, tylko raz jeszcze z tej przyczyny, iż rządzący nie potrafią prowadzić skutecznej polityki i optymalnie wykorzystać nadarzających się okazji do przyspieszenie tempa wzrostu.

Na początku XXI wieku nasi wschodni sąsiedzi mają przed sobą szansę na szybki i w miarę harmonijny rozwój. Wynika to z postępu - zbyt wolnego, ale jednak - w sferze budowy instytucji i mechanizmów gospodarki rynkowej. Wynika to również z ich niezwykle korzystnej pozycji geopolitycznej. Położenie pomiędzy Rosją i resztą Wspólnoty Niepodległych Państw, z jednej strony, a Polską i Unią Europejską, z drugiej, trzeba twórczo zdyskontować dla ekspansji handlowej, a w ślad za tym dla wzrostu produkcji i poprawy warunków życia coraz szerszych kręgów społeczeństwa.

Wynika to również z jakości kapitału ludzkiego, którego poziom w wielu państwach naszego regionu jest relatywnie dużo wyższy aniżeli w krajach tzw. wyłaniających się rynków znajdujących się na zbliżonym szczeblu rozwoju; na przykład jego poziom jest wyższy w Białorusi niż w Wenezueli czy też na Ukrainie niż w Brazylii. Trzeba to tylko umieć dobrze wykorzystać, przyglądając się chłodnym okiem sąsiadowi zza miedzy, aby nie popełniać jego błędów, a korzystać z dobrych pomysłów i różnorodnych doświadczeń.

 

Warszawa, 7 stycznia 2002 r.