Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Publikacje

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Strategia dla Polski - XXI wiek

 

        W wiek XXI startujemy w zupełnie innych okolicznościach niż to sobie całkiem niedawno zakładaliśmy. To smutna prawda w stosunku do całego obszaru transformowanych gospodarek posocjalistycznych, aczkolwiek Polska znalazła się na tym tle w sytuacji szczególnej. Nawet najwięksi sceptycy nie przewidywali, że na początku bieżącej dekady tak marna może być dynamika gospodarcza. Dla niejednego przy tym określenie "dynamika" brzmi jak szyderstwo, skoro coraz wyraźniej występują tendencje stagnacyjne. A tak właśnie jest, gdyż tempo wzrostu PKB wynoszące o tej porze przed czteroma laty 7,5 procent spadło w pierwszym kwartale 2001 roku do niewiele ponad 1 procent. Są przeto i tacy, którzy widzą wręcz widmo recesji, zwłaszcza że poziom produkcji przemysłowej - a przecież to ona najbardziej wpływa na skalę postępu - jest mniejszy niż przed rokiem.

 

Mniej niż zero

        Z jednej strony w punkcie startu - a jesteśmy w jego przeddzień ze względu na obecną fazę cyklu politycznego - mamy bardzo słabe, wręcz rachityczne tempo wzrostu gospodarczego. Na tle radykalnego wyhamowania tendencji rozwojowych i, co gorsza, popsucia mechanizmów wzrostu gospodarczego, wiele niezależnych ośrodków koryguje w dół swoje wcześniejsze prognozy. Już prawie nikt nie zakłada istotnego przekroczenia 4-procentowego średniookresowego tempa wzrostu. Można spodziewać się, że wkrótce pojawią się przewidywania jeszcze bardziej powściągliwe.

        Z drugiej jednak strony - z punktu widzenia osiągniętego w latach transformacji wskaźnika wzrostu - Polska nadal znajduje się na czele listy krajów posocjalistycznych. Poziom PKB w roku 2000 wyniósł w porównaniu z rokiem 1989 "aż" 127 procent, podczas gdy w 22 innych krajach Europy Środkowowschodniej i poradzieckiej Azji wciąż pozostaje poniżej wielkości sprzed 12 lat, oscylując od tragicznego minimum około 30 procent w Mołdawii i 35 w Gruzji do 95 procent w Uzbekistanie i 96 w Czechach. Oprócz Polski jeszcze tylko cztery kraje - w kolejności Słowenia, Węgry, Albania i Słowacja - wydźwignęły od strony ilościowej swoją produkcję ponad pułap z okresu zamykającego poprzednią epokę.

        Trzeba jednak cały czas pamiętać o tym, że w najnowszej historii gospodarczej Polski - i tak właśnie zostanie to zapisane w jej annałach - wyróżniają się trzy wyraźnie odrębne okresy. Przeszliśmy bowiem od "szoku bez terapii" w latach 1990-93 poprzez "Strategię dla Polski" do okresu "schładzania bez sensu" w latach 1998-2001. Podczas pierwszych czterech lat transformacji PKB spadł w sumie o 18 procent, aby następnie podnieść się aż o 28 procent w latach 1994-97 i z kolei zwiększyć się jedynie o 13,6 procent w ostatnich trzech latach. Ten rok sytuację też nie wiele poprawia.   

Tak więc obecny wskaźnik - 127 procent poziomu sprzed zapoczątkowania transformacji - to rezultat dynamicznego skoku do przodu osiągniętego zbiorowym wysiłkiem Polaków w latach 1994-97 oraz obniżenia poziomu dochodu narodowego w pozostałych siedmiu latach (1990-93 oraz 1998-2000) w sumie o 1 procent. Zatem tamte siedem nader chudych lat to mniej niż zero! Innymi słowy, gdyby nie okres "Strategii dla Polski" pod rządami koalicji SLD-PSL, to poziom produkcji byłby wciąż niższy niż przed rokiem 1989.  

O ile ktoś mógłby jeszcze usiłować wmawiać sobie i innym, że załamanie z początku minionej dekady było jakoby nieuniknione - co jest oczywistą nieprawdą, gdyż zostało ono spowodowane przestrzeleniem polityki stabilizacyjnej i zlekceważeniem instytucjonalnych aspektów budowy gospodarki rynkowej - o tyle trudno mieć złudzenia, iż mizerne efekty jej końcowych lat są rezultatem ewidentnie błędnej polityki gospodarczej. Zważywszy nadto, że jest ona dziełem tych samych sił politycznych, a po części także tych samych osób, jej negatywne wymowa jest jednoznaczna. To kompromitacja.

 

 

Przesłanki optymizmu

        Są wszakże przesłanki do optymizmu. Otóż defetystyczne prognozy na przyszłość i narastający na tym polu pesymizm oparte są na fałszywych założeniach. Przyjmują one najczęściej, że w nadchodzących latach niewiele zmieni się na lepsze, ponieważ - ogólnie biorąc - kontynuowana będzie aktualna linia polityki gospodarczej. Założenie to trzeba uchylić, gdyż jest ono błędne.

Nie ma żadnych racjonalnych podstaw, aby przyjmować, że nowa władza, która nastanie po jesiennych wyborach parlamentarnych, trwać będzie w starych błędach. Tym bardziej, że jej trzon w postaci politycznej formacji SLD - a być może również, co dobrze by było, PSL - ma już swoje własne twórcze doświadczenia z bezsprzecznie najlepszego okresu w powojennej historii gospodarczej Polski. No bo chyba nie były to wczesne lata 50., kiedy realizowano finansowaną przymusowymi oszczędnościami forsowną "przyspieszoną socjalistyczną industrializację", ani też początek lat 70., kiedy to przejściowo zdynamizowano wzrost gospodarczy zadłużając się przy okazji ponad miarę. A że nie był to ani okres poprzedzający lata "Strategii dla Polski", ani też po nich następujący, to wszyscy już wiedzą ponad wszelką wątpliwość.

        Chociaż punkt startu do ponownego przyspieszenia tempa wzrostu gospodarczego wydaje się obecnie być mniej korzystny niż po roku 1993, to takie szanse się rysują. Udało się wyprowadzić gospodarkę z transformacyjnej recesji i podwoić tempo wzrostu PKB z przeciętnie 3,2 procent w latach 1992-93 aż do 6,4 procent w latach 1994-97, to może uda się powrócić na tę ścieżkę i po roku 2001. Jest to Polsce potrzebne jak powietrze. Co najważniejsze, jest to także możliwe, acz bynajmniej nie pewne. To zależy od obranej strategii rozwojowej i skuteczności realizowanej polityki.

        Powodów do optymizmu (umiarkowanego, bo umiar nigdy nie zaszkodzi) jest więcej. Otóż dobrą politykę gospodarczą oprzeć można tylko na dobrej teorii ekonomicznej, a taka istnieje. Dzisiaj to już nie te czasy, kiedy pod hasłem wolności przy pomocy partyjnej propagandy oraz niektórych politycznie uwikłanych mediów można było indoktrynować społeczeństwo i szantażować je brakiem tzw. alternatywy. Zawsze istnieją alternatywne możliwości działań, gdyż nawet w łonie podobnych koncepcji można lepiej bądź gorzej kombinować dostępne instrumenty polityki finansowej i dochodowej, przemysłowej i handlowej, strukturalnej i instytucjonalnej.

Co więcej, istnieją różne opcje wyboru w odniesieniu do sposobów stymulowania wzrostu gospodarczego i formowania finansującego go kapitału, jak też odmienne sposoby włączania się do światowego układu gospodarczego wyłaniającego się w wyniku współczesnej odsłony permanentnego procesu globalizacji. Różne są wreszcie możliwości koordynacji poszczególnych segmentów jakże skomplikowanej polityki stricte ekonomicznej z polityką społeczną, a w ślad za tym odmiennego niż dotychczas kształtowania stosunków podziału.

        Dostatecznie źle przysłużyła się nam polityka naiwnego neoliberalizmu, która w pewnych kręgach wciąż jeszcze jest kultywowana albo z przyczyn dogmatycznych, albo też ze względu na własne cele wąskich grup partykularnych interesów i ich partyjnego zaplecza, najczęściej bardzo ładnie, oczywiście, się nazywającego, choć jeszcze lepiej dbającego o swoje korzyści kosztem dobra ogólnego. Doktrynerstwo i dogmatyzm naiwnego neoliberalizmu są jednak już tak skompromitowane w odbiorze społecznym - a także coraz mniej wzięte w szerokim świecie - że teraz pojawia się realna szansa zastosowania bardziej twórczych koncepcji ekonomicznych, które zarazem okażą się bardziej nośne społecznie.

        Podstawą nowej polityki gospodarczej musi stać się współczesna ekonomia instytucjonalna, w oparciu o którą konstruować można strategię rozwoju prowadzącą do rzeczywistego kształtowania społecznej gospodarki rynkowej w miejsce pustosłowia dominującego w tym zakresie. Nie ulega wątpliwości, że na tym polu podczas całego dwunastoletniego okresu transformacji dokonaliśmy znacznego postępu, ale wciąż wiele pozostaje do zrobienia. Instytucje gospodarki rynkowej - czyli nowe reguły gry państwa, podmiotów gospodarczych i obywateli, a także partnerów zagranicznych, oraz organizacje wspomagające metodą "kija i marchewki" stosowanie się do tych reguł - przynosić mogą pożądane efekty tylko wtedy, kiedy skorelowane są z dobrą polityką. Inaczej mówiąc, nie ma dobrych instytucji bez dobrej polityki - i odwrotnie.

Tak jak znany kabarecista żartował kiedyś, że wystarczyłoby wprowadzić centralne planowanie w Afryce, a rychło piasku zabrakłoby na Saharze, tak dzisiaj nie bez żartów można sobie wyobrazić, jakie spustoszenie spowodowaliby niektórzy nasi "reformatorzy" w Szwajcarii, gdyby tylko oddać im ją w pacht. Kraj ten już byłby ponad wszelką miarę zadłużony i Alpy trzeba byłoby prywatyzować. Oczywiście, szukając "inwestorów strategicznych" zagranicą, bo rodzimego kapitału z pewnością by nie starczyło...

 

Jak wygrać XXI wiek

        

Trzecią przesłanką optymizmu - obok użyteczności zdobytych doświadczeń politycznych oraz pogłębionej wiedzy ekonomicznej - jest korzystny zbieg uwarunkowań, w których przychodzi nam gospodarować w początkowej fazie XXI wieku. Tych okoliczności, które są znakiem czasów, a które trzeba umiejętnie zdyskontować konstruując strategię rozwoju na wiele następnych lat, jest kilka.

Sama transformacja i wprowadzanie rynkowych mechanizmów akumulacji i alokacji kapitału to podstawowy argument na rzecz długookresowej poprawy efektywności mikroekonomicznej, pod warunkiem jednak, że poprawie ulega także jakość zarządzania firmami. A tu wciąż wiele mamy do zrobienia. Dźwignięcie dynamiki PKB na wyższy poziom musi przecież opierać się na podniesieniu poziomu efektywności na szczeblu mikroekonomicznym.

Na to nakładają się dobrodziejstwa obecnej fazy globalizacji. Przecież postępująca liberalizacja - i w ślad za tym idąca integracja odrębnie dotąd funkcjonujących rynków w jeden wielki światowy rynek kapitału i towarów - stwarza polskiej gospodarce więcej dodatkowych szans, niż przynosi dodatkowego ryzyka. Dzięki mądremu włączaniu się do międzynarodowego (a raczej globalnego) podziału pracy możemy wynieść więcej dodatkowych korzyści, aniżeli z tego tytułu przyjdzie nam ponieść dodatkowych kosztów, które skądinąd też są nie do uniknięcia. Wielkość dodatniego saldo tych korzyści jest domeną naszej narodowej polityki rozwoju, a nie dopustu bożego.

Dalej, Polska ma swoje historyczne szczęście, a to dlatego, że mamy bodaj najkorzystniejsze we współczesnym świecie położenie geopolityczne. Znaleźć się w tej fazie ewolucji globalnej gospodarki w takim miejscu - pomiędzy Unią Europejską, której już prawie jesteśmy częścią, a Wspólnotą Niepodległych Państw z rozpędzającą się gospodarką Rosji i wchodzącą w fazę wzrostu Ukrainą (w sumie to dla nas także "wyłaniające się rynki" z 200-milionową ludnością) - to jakby spełnione marzenie. Wystarczy spojrzeć na mapę, aby uzmysłowić sobie to w pełni.

Wreszcie jakość naszego kapitału ludzkiego - choć trochę przetrzebiona przez niepotrzebne schładzanie koniunktury i towarzyszące mu cięcia nakładów na oświatę, naukę i kulturę - jest na relatywnie wysokim poziomie. Nasi inżynierowie i nauczyciele, menedżerowie i finansiści, profesorowie i artyści, studenci i uczniowie niemało przecież wiedzą i potrafią. Z tego należy szeroko czerpać, zwłaszcza w okresie czwartej rewolucji przemysłowej oraz integralnie z nią związanego przełomu naukowo-technicznego epoki Internetu i ekspansji technologii informatycznych.

 

Cztery filary strategii

 

Na tym wszystkim budować można już nie tylko racjonalny optymizm, ale przede wszystkim konkretną wizję i długofalowy program rozwoju, taką "Strategię dla Polski - XXI wiek". Bazuje ona na czterech głównych filarach.  

Po pierwsze, szybki wzrost. W oparciu o formowanie się przede wszystkim rodzimego kapitału - przy jedynie wspomagającym zasilaniu inwestycjami zagranicznymi - i wskutek rozwoju przedsiębiorczości możliwy jest powrót na ścieżkę wzrostu rzędu 5 do 7 procent rocznie. I to nie na lat kilka, ale co najmniej na pokolenie. Wówczas - około roku 2025 - poziom PKB na mieszkańca (licząc w kategoriach parytetu siły nabywczej) może być nawet 4-krotnie większy niż obecnie i sięgnąć pułapu 30 tysięcy dolarów, a więc wielkości obecnie cieszącej ludność krajów najwyżej rozwiniętych.

Po drugie, sprawiedliwy podział. Niezbędne jest skierowanie większych nakładów na oświatę, gdyż w długim okresie jest to zarówno podstawowa dźwignia rozwoju, jak i najlepszy sposób walki z biedą. Na ścieżce szybkiego wzrostu już za 4-5 lat możemy mieć bezrobocie w granicach 7-9 procent miast 20 procent, czym straszą nas sprawcy obecnej stagnacji. Inaczej też redystrybuować trzeba dochód narodowy poprzez system fiskalny i politykę budżetową, aby rozsądnie godzić wymogi efektywności z imperatywem sprawiedliwości społecznej.

Po trzecie, korzystna integracja. Chodzi nie tylko o wynegocjowanie jak najlepszych okoliczności wejścia do Unii Europejskiej, ale o tworzenie polityką przemysłową i handlową państwa takich warunków ekspansji polskich przedsiębiorstw, aby miały one lepsze możliwości startu i perspektywy konkurowania na światowym rynku.

Po czwarte wreszcie, skuteczne państwo. Może to kogoś dziwić, ale znowu jesteśmy w takiej fazie, że w odniesieniu do funkcjonowania gospodarki i jakości życia wiele zależy od państwa - jego regulacji, instytucji, interwencji, wsparcia. Państwo musi być przyjazne wobec obywatela, ale zarazem silne siłą swoich demokratycznych instytucji.

Polska gospodarka może mieć przed sobą wcale dobrą przyszłość. By tak wszakże było, trzeba mieć wizję, a nie iluzje. Trzeba mieć dla niej dobrą strategię, na miarę wyzwań i szans, które niesie z sobą XXI wiek.