Wystąpienie Wiceprezesa Rady Ministrów, Ministra Finansów prof. Grzegorza W. Kołodko podczas ceremonii odebrania tytułu Doktora Honoris Causa na Uniwersytecie im. Iwana Franko we Lwowie (21 maja 2003 r.)

       

 

Szanowny Panie Rektorze, Szanowni Państwo,

To dla mnie wielki zaszczyt, aby w tej jakże znakomitej alma mater odebrać tę wielką godność - dyplom Doktora Honoris Causa Uniwersytetu Lwowskiego. Jeszcze kilka dni temu w sprawach dotyczących rozwoju, polityki gospodarczej, transformacji, integracji, w interesie mojej ojczyzny, byłem niedaleko od Warszawy ale w tamtą stronę, na Zachód, gdzie lingua franca jest język angielski. Jakże więc miło pojechać w drugą stronę, gdzie można mówić naszym wspólnym językiem, który jest tutaj dobrze rozumiany na Ukrainie i dlatego tym bardziej czuję się zaszczycony, że to słowo mogę do Państwa zaadresować w mojej ojczystej mowie, mowie Mickiewicza, którego pomnik stał, stoi i będzie stał tu nieopodal, w pięknym Lwowie.

Pan Rektor, w pewnym momencie, jak profesor przedstawiając uzasadnienie otrzymania tego honoru, zażartował, że w zasadzie wszystko już zostało powiedziane. Ale wcześniej pan profesor powiedział, że w regulaminie Uniwersytetu Lwowskiego nie ma żadnych zasad co do tego jak długi może być wykład Doktora Honoris Causa. W związku z czym mam czas nielimitowany, ale chciałbym wykorzystać Państwa obecność i w kilku słowach podzielić się pilnymi treściami wynikającymi z moich wieloletnich studiów, obserwacji, ze skrzyżowania tego, co wynika z pogłębionych analiz teoretycznych, z tym co wynika z doświadczenia praktycznego.

Mój niedawno zmarły profesor i promotor także był związany z tym Uniwersytetem. Profesor Maksymilian Pohorille zwykł nas nauczać, że odpowiedź ekonomisty jest pytaniem dla polityka. Zresztą nie on sam to pierwszy wymyślił, tylko wspierał się tutaj na opinii i (na pewnym dorobku) ekonomistki Joan Robinson. I z tego punktu widzenia stoi przede mną, przed wieloma z nas, praktycznie codziennie pytanie. Jak ten świat jest zorganizowany, dlaczego procesy ekonomiczne, finansowe, społeczne wyglądają tak a nie inaczej i kiedy dochodzę już do wniosku, że pewne wątki jesteśmy w stanie w teorii uchwycić, udzielamy odpowiedzi, ale ta odpowiedź jest z kolei pytaniem dla polityków, którzy chcą zmieniać ten świat na lepsze. I zmieniają. Zmieniają już przez lata, stulecia, milenia, ale ja nie wiem, mając dzisiaj 2003 r., czy świat jest lepszy niż 5 albo 15 albo 50 albo 500 lat temu. On z pewnością jest inny.

I w tym innym świecie wszyscy szukają nieustannie swojego miejsca. To miejsce po stokroć musi być zredefiniowane. Pewne procesy związane z tą zmianą biegną płynnie, inne bardzo gwałtownie, pewne rzeczy jesteśmy w stanie przewidzieć albo ukształtować, inne nas zupełnie zaskakują i nie potrafimy sobie z nimi poradzić. Problemów wobec tego nie brakuje i dlatego my ekonomiści mamy ciekawe życie. Mamy ciekawe życie dlatego, że z kolei udzielenie każdej kolejnej odpowiedzi rodzi nowe pytania i bynajmniej nie jest nudno. Wprost przeciwnie, jest bardzo ciekawie, gdyż nauka którą uprawiam, a której teraz także jestem Doktorem Honoris Causa Uniwersytetu Lwowskiego ma to do siebie, że dotyczy bardzo żywego organizmu. Jeśli nagle zrozumiemy co od czego zależy, jak się rzeczy mają, co się dzieje i dlaczego tak a nie inaczej, to okazuje się, że ta rzeczywistość się zmienia.

Teorie ekonomiczne, które miały zastosowanie lub sprawdzały się, przynosiły dobre efekty, pokolenie czy dwa temu, dzisiaj częstokroć mogą nie wywołać już takich reakcji na jakich nam zależy. Z tego punktu widzenia zmieniająca się rzeczywistość stawia cały czas nowe pytania, na które trzeba udzielać nowych odpowiedzi. To jest trochę tak jakby próbować odzwierciedlić to, co widać zza okna pędzącego pociągu. Nawet takim urządzeniem jak cyfrowy aparat fotograficzny, kiedy bardzo szybko możemy obejrzeć zrobione wcześniej zdjęcie. I kiedy chcemy go porównać z tą rzeczywistością, która jest za oknem, to za oknem jest już inna rzeczywistość. Przesunęliśmy się bowiem znowu w czasie i przestrzeni, i to co nam się wydaje, że jest teorią przystającą do rzeczywistości może do niej już nie przystawać. I my w naszej części świata, w Europie Środkowowschodniej i na olbrzymim terenie od serca Europy do Wybrzeży Pacyfiku, który to olbrzymi teren jest zaludniony przez miliard siedemset milionów ludzi, przechodzimy wielce skomplikowane dzieło transformacji systemowej, zarówno ekonomicznej, jak i politycznej. Stoimy cały czas przed pytaniem, czy są właściwie podstawy teoretyczne opisujące to, co się dzieje i stwarzające właściwe przesłanki, poprawne przesłanki, które mogą tu być wykorzystane przez polityków? Jeśli potrafią oni dźwigać odpowiedzi ekonomistów, a wierzcie mi Państwo, niewielu polityków to potrafi i za to społeczeństwa płacą bardzo wysokie ceny, nie oznacza to, że nauka na wszystkie pytania udziela trafnych odpowiedzi, trafnych propozycji. Ale dużo tu się dzieje w naszej części świata.

Przechodzimy proces od posocjalistycznej transformacji do gospodarki rynkowej i przy bardzo grubą kreską zakreślonym rysunku wydaje się, iż wiemy o co chodzi, wiemy od czego odchodzimy, wiemy do czego zmierzamy. Historia ma to do siebie, że bywa wredna. Dotyczy to także współczesnej historii, która powstaje na naszych oczach, dlatego, że wpierw rysuje ona czarną rzeczywistość. Historycy nazywają to "czarną legendą". W czasach Odrodzenia bardzo czarno rysowano Średniowiecze; w następnej epoce bardzo krytycznie pisano o Odrodzeniu. Kiedy w Polsce odbudowywano gospodarkę i system socjalistyczny po II wojnie światowej nauczano nas w szkole jak kiepskim systemem była Polska międzywojenna.

Kiedy w Polsce i w innych krajach w naszej części świata przechodzimy przez transformację systemową, a słyszymy jak strasznie źle było w roku 1989, 1990, 1991, następuje pewne zamazanie. I częstokroć przy pewnych norwidowskich zapędach w rzeczy samej niektórzy już pozapominali o tym jak wyglądała rzeczywistość poprzedzająca obecne zmagania zmierzające do tego, żeby ukształtować, stworzyć tą lepszą rzeczywistość. Ale trzeba dobrze zrozumieć pewne mechanizmy dlatego, że bez ich zrozumienia nie można zaprogramować dobrze naszych działań na okres przejściowy. Tak się złożyło, że kiedy my w Polsce 14 lat temu skończyliśmy nasze debatowanie przy narodowym meblu, znanym jako "okrągły stół", i zapoczątkowaliśmy historyczny proces przyspieszenia w kierunku demokracji, rynku, społeczeństwa obywatelskiego, wpierw w Europie Środkowej potem Wschodniej, a następnie na terenie całego byłego Związku Radzieckiego, choć w różnym stopniu, w różnym tempie i w różnym zakresie, też mieliśmy pewien stan wiedzy o tym od czego odchodziliśmy i do czego zmierzamy. Ale tak się złożyło, że potrzebowaliśmy wsparcia, nie tylko intelektualnego, ale również finansowego. Po to, żeby móc wesprzeć wysiłki inwestycyjne, po to, żeby przy tej okazji transferować nowoczesne, wysokowydajne technologie, których nie zawsze nam starczało i nadal nie starcza. I wówczas, kiedy rozgrywała się nasza historia, brak było zwartej koncepcji jak ukształtować nową rzeczywistość. Takich koncepcji nie było ani na Wschodzie, ani na Zachodzie, ani po naszej części poprzedniego podziału jej Europy, ani po tamtej części, ani po tej stronie Atlantyku, ani po tamtej stronie Atlantyku.

To jest niezmiernie ciekawe, że w czasach administracji Prezydenta Reagana w Stanach Zjednoczonych za pieniądze amerykańskich podatników finansowane były badania na temat ekonomicznych następstw wojny termojądrowej, łącznie z pragmatycznymi propozycjami co należy uczynić, aby potem odbudowywać gospodarki po jądrowym zniszczeniu. Politycy, intelektualiści i badacze mieli wówczas wyobraźnię, czas i pieniądze, aby zajmować się poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie, co by było gdyby, ale nie starczyło im ani czasu ani wyobraźni ani pieniędzy, żeby prowadzić bardzo szczegółowe, polityką zorientowane pragmatyczne zadania, co będzie należało uczynić gdyby okazało się, że system, którego oni nie lubili, zawali się. Oni nie byli do tego przygotowani. My za to tak. My w Polsce bardziej niż ktokolwiek inny, czego przejawem także właśnie wspomniany Okrągły Stół 14 lat temu. Prawdą naukową jest to, że my nie mieliśmy dobrej recepty jak odejść od poprzedniego systemu i jak tworzyć podwaliny nowego systemu, w który to proces jesteśmy teraz uwikłani, zaangażowani, choć znowu w różnym stopniu, na różną skalę, w różnych fragmentach naszej części świata. I na pewno w różnym stopniu, tu na Ukrainie, a w innym obok w Polsce. Zostaliśmy wobec tego jednak w pewnym stopniu zaskoczeni tymi zmianami z przełomu dekady lat 80. i 90., ich głębokością, radykalizmem, gwałtownością. Dlaczego jednak te zmiany nastąpiły wtedy? Zawsze trzeba zadawać sobie pytanie dlaczego coś się dzieje tak, jak się dzieje, ale również dlatego dzieje się to kiedy się dzieje.

Otóż rzeczy dzieją się tak jak się dzieją dlatego, że wiele rzeczy dzieje się w tym samym czasie i w tym samym miejscu. To dotyczy także naszego osobistego życia, wielkich sukcesów, które się zdarzają także w polityce gospodarczej. Takich wielkich klęsk i katastrof, które się zdarzają praktycznie w każdym odcinku ludzkiej aktywności. Żeby zatonął okręt podwodny KURSK w pewnym momencie musiało stać się kilka rzeczy naraz, inaczej bowiem dalej by płynął. Żeby rozbił się prom COLUMBIA, musiało się w pewnym ułamku sekundy, w pewnym miejscu stać wiele rzeczy naraz, w innym przypadku wylądowałby. Żeby stało się to, co się stało w latach 1989-1991, musiało się stać kilka rzeczy naraz w tej właśnie części świata, tylko, że teraz albo wtedy mówimy na innej skali czasu, to jest inny moment historyczny, kilka tygodni, miesięcy czy kilka lat w pewnych kwestiach jest tylko mgnieniem oka na skali historycznej. Cóż się stało? Otóż stało się to, że nałożyły się na siebie dwa w tamtej fazie jeszcze zupełnie niezależnie od siebie procesy. Jeden wynikający z działania mechanizmu endogenicznego, wewnętrznego, wbudowanego w system, który podlegał coraz większemu zmęczeniu. Ludzie mieli w coraz większym stopniu dosyć tamtego systemu, gospodarki centralnie planowanej, socjalistycznej, nadmiernie zbiurokratyzowanej. Dawało się to odczuć szczególnie w dawnym Związku Radzieckim, w tym na Ukrainie, w dużym stopniu dlatego, że reformy nie były podejmowane albo były ich namiastkami. W innych krajach np. w byłej Jugosławii, z której wyłoniło się potem pięć republik, daleko posunięte reformy zorientowane na wprowadzanie po części mechanizmów rynkowych także nie przyniosły oczekiwanych skutków.

Pięć lat temu zostałem zaproszony na konferencję do Pekinu. Poproszono mnie, abym przedstawił referat nt. "Doświadczeń z polskich reform"? W pierwszej chwili myślałem, że chodzi o reformy lat 90. A potem okazało się, że nie. Poproszono wręcz, abym analizy swoje ograniczyć do roku 1989 i spróbował wyjaśnić chińskim ekonomistom i politykom, dlaczego tamte reformy nie wyszły i dlaczego w związku z tym weszliśmy w zupełnie inną fazę nie reformowania tylko transformowania gospodarki. Bo co to są reformy i co to jest transformacja? Reformy, mniej czy bardziej zorientowane, w byłej gospodarce socjalistycznej to nie była transformacja. To były reformy, wysiłki ukierunkowane na utrzymanie istniejącego systemu poprzez zbliżenie go do oczekiwań społecznych. Natomiast transformacja posocjalistyczna polega na przekreśleniu poprzedniego systemu, na jego odrzuceniu, na jego zastąpieniu nowym systemem, tą nową, "lepszą rzeczywistością". Otóż dział się pewien proces, wiązka procesów, która powodowała, że nastąpiło zmęczenie wzrostu. Gospodarka centralnie planowana, mniej czy bardziej zreformowana, bo nie zreformowana jak kto woli, nie była w stanie sprostać nasilającej się konkurencji wysokorozwiniętych krajów kapitalistycznych, zwłaszcza, iż bardzo dynamicznie weszły one w kolejną rewolucję przemysłową związaną z pojawianiem się i rozprzestrzenianiem się technologii informatycznych. Ta gospodarka nie była dostatecznie elastyczna. Choćby dlatego, że w realnym socjalizmie nie zdarzało się, żeby upadały przedsiębiorstwa tak, jak jest to w kapitalizmie i gospodarce rynkowej. Skoro upadały przedsiębiorstwa, to musiał upaść cały system, to jedno wielkie przedsiębiorstwo socjalistyczne. Bo gdyby był mechanizm, który eliminowałby negatywne ogniwa systemu gospodarczego, to może system trwałby dłużej. Ale takiego mechanizmu nie było.

O wielkich zmianach końca lat 80. decydowali ludzie, a nie intelektualiści i liderzy ekonomiczni, choć mogą sobie niektórzy z nich przypisywać, że to oni albo to przeskoczyli płot, albo to napisali artykuł, albo to wygłosili wykład. Ale my tu mówimy o wielkich procesach, a nie o przeskakiwaniu etapów, płotów czy trudnych pytań. Tak było przedtem, tak jest teraz, tak będzie w przyszłości. Jesteśmy konsumentami, jesteśmy producentami i jesteśmy obywatelami. I w coraz większym stopniu byliśmy zmęczeni tamtym systemem jako konsumenci. Szalała bowiem gospodarka niedoboru, choć znowu na zróżnicowaną skalę w poszczególnych krajach byłego systemu.

Dzisiaj studentom trzeba opowiadać o niedoborach już na przykładzie modeli ekonomicznych, wyjaśniając co to były niedobory, na czym polegały, albo odnosząc się do pewnych poligonów gospodarki niedoboru, które jeszcze wciąż istnieją we współczesnym świecie. Patologie towarzyszące niedoborom w postaci reglamentacji, szarego rynku, czarnego rynku, wymuszonych substytucji, nepotyzmu, patologii systemu dystrybucyjnego, skorumpowania systemu handlowego, a przede wszystkim to, na co musi zwrócić uwagę ekonomista - asymetrii, zakłóceń w informacjach. Ludzie byli zmęczeni, ponieważ widzieli, że produkcja jest źle zorganizowana. Że jest nieefektywna, że z jednej strony jest nadwyżka i marnotrawstwo nadmiernych zapasów, a z drugiej strony nieustanne niedobory, zła organizacja pracy. Buntowali się przeciwko temu. Wreszcie byli niezadowoleni w coraz większym stopniu jako obywatele, dlatego że wiedzieli, iż nie ma zinstytucjonalizowanych form wypowiadania się, otwarcie, publicznie, na różne tematy, że rzeczywistość nie jest taka, jakiej ludzie pragnęli, że chcieliby ją zmienić w takim czy innym kierunku. I to powodowało pewien kumulujący się potencjał niezadowolenia. Proponowałbym zadać takie pytanie. Czy dwadzieścia lat wcześniej było tak dobrze, że tego typu zjawiska nie występowały? Albo czy w Chinach przez cały czas było tak dobrze, że te zjawiska nie wystąpiły i można było reformując, ale kontynuując system dotrwać jeszcze dwadzieścia parę lat później, czyli przez następne pokolenie? To jest właśnie dobre pytanie.

Otóż tak. To mogło stać się dużo wcześniej, to mogło stać się dużo później, ale stało się w Polsce w roku 1989, a w niektórych innych krajach z tego względu, że równocześnie dział się drugi proces. Obiegła druga wiązka zjawisk. I tu musimy wyjść poza nasze ścianki i zaścianki, także w Polsce, gdyż wydaje nam się, że będąc w samym sercu Europy i inicjując procesy posocjalistycznej transformacji uruchomiliśmy to wielkie koło historii, ale w pewnym stopniu byliśmy tylko trybikiem w dużo większym kole historii, które cały czas się kręci. Młyn się kręci, wiatry wieją, żarna mielą, trzeba odróżnić otręby od mąki, ziarna od plew, które w ten proces są uwikłane. Otóż wiele się w tym czasie dzieje w innej części gospodarki światowej, bo nie było gospodarki światowej w tym sensie, jaka jest ona teraz - byliśmy od niej oddzieleni nie tylko innym systemem politycznym i ideologicznym, ale przede wszystkim wysokimi barierami celnymi, a nade wszystko nie wymienialnym pieniądzem, nie było wolnego handlu, nie było swobodnego przepływu kapitału zarówno bezpośredniego, jak i finansowego. Nie było bezpośredniego wolnego przepływu towarów, dóbr i usług, nie było swobodnego przepływu ludzi. Był ograniczony przepływ idei, limitowany przepływ technik i technologii, także ze względu na ograniczenia finansowe.

Świat w zasadzie był podzielony. Mówiliśmy o Świecie Trzecim. Ale jeśli był Trzeci Świat - świat biedny, o którym czasami mówiono "rozwijający się", choć niestety nie rozwijał się wcale albo nawet mieliśmy do czynienia z przejawami cofnięcia gospodarczego, to musiał być także świat drugi i świat pierwszy - my byliśmy tym Światem Drugim. Oni, bogato wysokorozwinięty kapitalizm raptem około 25 krajów na ponad dwieście, to był ten Świat Pierwszy. Nam się zamarzyło, że transformacja od systemu do systemu polegać musi na przejściu ze świata drugiego do pierwszego. No bo na czym miałaby transformacja polegać, na przejściu ze świata drugiego do trzeciego? To wtedy pewnie byśmy tej transformacji nie popierali. I teraz wielu z nas w wielu regionach posocjalistycznej części ziemi przeżywa duże rozczarowanie, bo okazuje się, że transformacja od systemu do systemu bynajmniej nie implikuje automatycznie sama z siebie przejścia ze świata drugiego do pierwszego, a może powodować przesuwanie się raczej bliżej świata trzeciego niż tego pierwszego. Natomiast pół pokolenia temu w świecie pierwszym, najbogatszym, dzieją się ciekawe rzeczy. Otóż wyzwala się bardzo wielka masa wolnego kapitału. Społeczeństwo wysokorozwinięte - najbogatsze społeczeństwa tego świata - oszczędzają dużo więcej niż są w stanie zainwestować. I szukają możliwości zainwestowania tych nadwyżek - tych swoich dodatkowych oszczędności, dla których dostatecznie efektywnie konkurencyjnych lokat nie widzą u siebie. I cóż widzą? Widzą to, czego nie sposób nie dostrzec na planie świata, że oto od Łaby do Pacyfiku jest olbrzymia połać ziemi z wysoko wykwalifikowanym kapitałem ludzkim, z olbrzymimi zasobami, z wielkim potencjałem, która się jeszcze nie wyłoniła jako rynek. Rodzi się z tego pojęcie "emerging market", wschodzący, wyłaniający się rynek - my mamy się wyłonić. No i wyłaniamy się, kilkanaście lat się wyłaniamy, niektórzy się już prawie wyłonili. To wyłanianie polega na tym, że my się otwieramy i dopuszczamy więcej towaru - więcej kapitału do naszej gospodarki. Ale żeby to było możliwe - to muszą stać się pewne rzeczy.

Po pierwsze - ta gospodarka musi stać się prywatna, gdyż nikt nie będzie inwestował tutaj szerokim strumieniem, jeśli gospodarka nie będzie prywatna.

Po drugie musi być wymienialny pieniądz - musi być wymienialna waluta, aby można było łatwo realizować wszystkie płatności.

Po trzecie - musi być zliberalizowany przepływ kapitału rzeczowego i finansowego.

Po czwarte - muszą być ograniczone, a czasem także zniesione, cła, protekcjonizm stawiający bariery w wolnym handlu.

Po piąte wreszcie - przyzwolenie polityczne na taką deregulację gospodarki, żeby te wszystkie procesy mogły być uruchomione. To wielkie ciśnienie zewnętrzne bogatej części świata na naszą część świata katalizuje, galwanizuje i dynamizuje proces, który ma swój mechanizm endogeniczny, który wynika z tego, co się działo u nas.

Byliśmy tak bardzo zapatrzeni w to co się działo u nas, że wiele nie potrafiło widzieć tego, co się działo na zewnątrz. I ani jeden proces sam z siebie, ani drugi sam z siebie najprawdopodobniej nie byłby w stanie ruszyć tej lawiny, która dzisiaj skutkuje tym, że mamy miliard siedemset milionów ludności łącznie z Chinami, Wietnamem, Indochinami, na drodze do gospodarki rynkowej. Nakładają się wobec tego dwa procesy: ten endogeniczny, wewnętrzny, proces postępującego zmęczenia starym systemem, który staje się coraz mniej konkurencyjny ze względu na brak zdolności dostosowawczej, i ten zewnętrzny, presji międzynarodowego kapitału. Stary system ginie jak dinozaury, które się do pewnego szoku nie potrafiły dostosować. A tu nie tyle do szoku, ile do ewolucji nie potrafiliśmy się dostosować przy tamtym systemie, do ewolucji wynikającej z rewolucji naukowo-technicznej z wszystkimi tego konsekwencjami dla funkcjonowania całej gospodarki światowej, bo od tego momentu staje się to jedną gospodarką światową. Innymi słowy gdybyśmy nie weszli do tego procesu otwierając i integrując się z resztą gospodarki światowej - to ta gospodarka nigdy by nie zasługiwała na to żeby była nazywana światową gospodarką. To by nie była globalizacja. Teraz już jest.

Globalizacja jest to historyczny proces liberalizacji, a wraz za tym biegnącej integracji dotychczas w dużym stopniu w odosobnieniu funkcjonujących rynków kapitału, towaru i siły roboczej w jeden światowy rynek. I jeśli chcemy być częścią tego rynku to musimy zaakceptować rynkowe i kapitalistyczne zasady gry, które na tym rynku obowiązują. Wobec tego, żeby stać się częścią gospodarki światowej, trzeba stać się gospodarką kapitalistyczną, a żeby stać się gospodarką kapitalistyczną trzeba przejść transformację od gospodarki socjalistycznej do gospodarki kapitalistycznej. Dlatego też, jeśli spojrzeć na to z lotu ptaka, może bardziej nawet wypadałoby powiedzieć także i tu - z punktu widzenia okrążającego ziemię sputnika. Widać, że te dwa procesy są w zasadzie w pewnym stopniu jednym procesem. One nawzajem siebie posiłkują, pomiędzy nimi występują pewne sprzężenia. I teraz czy wiadomo było co robić i co czynić, czy oprócz ogólnych haseł - "trzeba liberalizować, otwierać, prywatyzować" istniała jakaś wiedza jak to wszystko przeprowadzić? Bynajmniej.

Pamiętam seminarium, na którym wystąpiłem z jednym z najznakomitszych współczesnych ekonomistów, niestety zmarłym w zeszłym roku, profesorem Rudigerem Dornbushem z amerykańskiego uniwersytetu MIT, a także jeszcze z kilkoma innymi osobami. Wówczas Rudiger Dornbush powiedział, kierując te słowa do mnie: "Wy nie jesteście inni. Gdziekolwiek na świecie byśmy nie pojechali, my, amerykańscy "guru", to słyszymy od wszystkich, że "we are different", że oni są inni, czy to w Argentynie, Turcji, Afryce czy na Filipinach. W Polsce nigdy nie byłem, ale wy na pewno tak samo mówicie". Tak, dokładnie tak samo mówimy "we are different". My jesteśmy inni, bo my byliśmy bardzo inni na przełomie lat 80., 90. ze względu na spuściznę systemu, z którego mieliśmy wyjść, w którym byliśmy obciążeni strukturalnie, instytucjonalnie, a także intelektualnie, mentalnie, kulturowo. I rzecz nie polegała na tym, że my byliśmy tacy sami, tylko trochę inni od np. gospodarek latynoamerykańskich, tylko tu trzeba było mieć dobrą diagnozę rzeczywistości by zaproponować dobrą terapię. Niestety, tak się nie stało. A co się stało?

Otóż kraje Europy Środkowowschodniej, a w szczególności byłego Związku Radzieckiego po jego rozwiązaniu, zwróciły się do grupy najbogatszych państw świata G-7 o pomoc, o pomoc tzw. techniczną, a więc o doradzanie. Co zrobić skoro stary system się nie sprawdza, jak przechodzić na nowy? Ale zwracaliśmy się wszyscy, także my w Polsce ze względu na kryzys zadłużenia zagranicznego, w który byliśmy uwikłani, z prośbą o pomoc finansową. A jeśli nawet to nie miała to być pomoc tylko twarde, komercyjne kredytowanie, no to uruchomienie linii kredytowych. I wówczas grupa G-7 przekazała niebywałą władzę dwóm międzynarodowym instytucjom - Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu i Banku Światowemu, które stanęły w obliczu niebywałego wyzwania. Oto jednego dnia przyjmuje się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego prawie trzydzieści nowych państw, które mają stać się gospodarkami nowymi, funkcjonować w oparciu o reguły gry obowiązujące w tym pierwszym świecie. Ale nigdy nie było żadnej gotowej recepty co czynić. Prowadzono badania co czynić w przypadku broni termojądrowej, ale nie było badań, jak już wspomniałem, nad tym co zrobić po upadku socjalizmu. Była za to inna propozycja, która stała się odpowiedzią. Był to mianowicie tzw. "konsensus waszyngtoński", pewna koncepcja teoretyczna wypracowana jako reakcja na kryzys strukturalny i zadłużenia w Ameryce Łacińskiej.

Koncepcja ta wydała się tym, którzy mieli dużo do powiedzenia, jako właściwa do zastosowania w krajach pokomunistycznych. Przyjęto tylko, że my właśnie jesteśmy inni, tylko trochę gorsi, mamy większe deficyty, mamy jeszcze większy sektor państwowy niż nieefektywne gospodarki latynoamerykańskie, mamy jeszcze silniejsze związki zawodowe, mamy jeszcze większy stopień zbiurokratyzowania, nie wymienialności pieniądza, zbiurokratyzowania zcentralizowanej regulacji cenowej, itd. Z tego trzeba było zrobić to samo, tylko aktywniej i skuteczniej. I w dużym stopniu obce polityki gospodarcze wynikającej z tej doktryny były aplikowane w naszej części świata z wieloma negatywnymi konsekwencjami. Co bowiem powiada "waszyngtoński konsensus"? "Prywatyzujcie tak dużo jak możecie i tak szybko jak potraficie, zliberalizujcie wszystko co się da jak najszybciej i po trzecie macie być twardymi jeśli chodzi o politykę finansową, zarówno pieniężną jak i budżetową". Czy jest cokolwiek złego w tych radach? W tych radach nie ma niczego złego, tylko trzeba zwrócić uwagę na to, czego tam nie ma, a nie na to, co tam jest. Już nie trzeba się zastanawiać nad tym co jest w tym "waszyngtońskim konsensusie". Bo tak - należy prywatyzować, tak - należy liberalizować, bo tak - trzeba podtrzymywać dyscyplinę finansową i być twardym jeśli chodzi o politykę pieniężną i politykę budżetową. Ale to nie wystarczy. To czego "waszyngtoński konsensus" nie uwzględniał i przeoczył to jest wielka rola w budowie instytucji we wprowadzaniu gospodarki rynkowej. Co to są instytucje?

Instytucje to są reguły rynkowej gry oraz organizacji, a także prawo, które metodami kija i marchewki wymusza stosowanie się do tych reguł gry. I teraz jak wdrażamy gospodarkę rynkową w naszych krajach, widzimy jak olbrzymie wyzwania stoją przed nami: procesy prywatyzacji, liberalizacji, uporządkowania aktywności ekonomicznej w ramach nowego tworzącego się systemu.

W różnych krajach jesteśmy na różnym etapie w tym dziele. My w Polsce, wraz z kilkoma innymi krajami, jesteśmy zdecydowanie zaawansowani ze względu na przyjęcie regulacji, instytucjonalizacji wynikających z nadchodzącego członkostwa w Unii Europejskiej. Wyznacza nam to nasza pozycja geopolityczna, a także nasza mądrość. W tej bowiem fazie integracji gospodarki światowej wyrazem wielkiej nieroztropności byłoby to, gdybyśmy nie zintegrowali się z tak znaczącym ugrupowaniem ekonomicznym jakim jest Unia Europejska. Ten dzień nadejdzie wkrótce, na skali historycznej praktycznie w kolejnym mgnieniu oka. Wiele jeszcze jednak musimy zrobić.

Za 17 dni mamy narodowe referendum, w którym z pewnością większość narodu powie "tak" a potem polska gospodarka będzie funkcjonować, choć jeszcze przez jakiś czas z pewnymi ułomnościami, tak jak funkcjonuje gospodarka rynkowa Unii Europejskiej. Ale to jest nasza opcja. To nie jest opcja dla wielu innych państw, niektórych posocjalistycznych krajów regionu bałkańskiego czy Azji Środkowej. Przynajmniej nie teraz, przynajmniej nie w tej fazie. Może kiedyś, może za jakiś czas, a być może - także ze względu właśnie na wspomnianą w innym kontekście pozycję geopolityczną - wcale. Wobec tego polska transformacja i transformacja niektórych innych krajów była zbiegiem znowu nakładających się na siebie okoliczności. My wprowadzamy gospodarkę rynkową z takimi zasadami gry jakie obowiązują w Unii Europejskiej, które są w wielu punktach istotne. Wobec tego integracja, także europejska, musi być postrzegana jako pewien element szerszej gry, globalnej rywalizacji ugrupowań ekonomicznych, zwłaszcza Unii Europejskiej z NAFTA (North American Free Trade Agreement). Kraje małe i średnie, otwierające się na światową gospodarkę powinny korzystać z tego dobrodziejstwa integracji, gdyż stwarza ono dużo większe szanse w tej współczesnej rywalizacji światowej niż w sytuacji gdybyśmy się znaleźli poza nią. Tu nie chodzi o to, że my w ten sposób się wzbogacimy, bo to nie jest sposób na wzbogacenie się. Ekonomia nie zna innego sposobu na bogacenie się narodów, rodzin, regionów, miast, jednostek, jak szybki rozwój społeczno-gospodarczy. Kraje, które potrafią z właściwych teorii ekonomicznych wyciągnąć właściwe wnioski dla polityki gospodarczej, rozwijają się szybciej. I obserwujemy takie kraje, choć niestety jest ich niewiele. Jeśli przyjrzeć się minionemu ćwierćwieczu, krajów które szły do przodu w tempie 5-7% średniorocznie jest niewiele, można je zliczyć na palcach jednej ręki. To jest tak, jak w tej historyjce, kiedy dwóch turystów na pograniczu Ukrainy i Polski - w Bieszczadach - jedzą kanapki i patrzą, że pod choinką idzie niedźwiedź. Jeden z nich rzuca kanapkę i wyciąga z plecaka buty do joggingu i je zakłada, a drugi mówi: "Coś ty zgłupiał, myślisz, że będziesz biegł szybciej niż niedźwiedź?" A jego kompan mówi: "Nie szybciej niż niedźwiedź ale będę biegł szybciej niż ty".

Chodzi więc właśnie o to, żeby biec szybciej niż inni. Żeby biec przynajmniej szybciej do przodu, z punktu widzenia dynamiki gospodarczej, niż kraje wysokorozwinięte. I posocjalistyczna transformacja rozumiana jako liberalizacja wraz ze stabilizacją to po pierwsze budowa instytucji, a po drugie mikroekonomiczna restrukturyzacja. Ale też te szanse mogą być wykorzystywane lepiej bądź gorzej. I w Polsce, która częstokroć jest podawana jako przykład największego relatywnego sukcesu dotychczas w transformacji minionych lat 14, też przechodziła przez okresy różne.

Można dzisiaj wyraźnie wskazać, że są cztery okresy polskiej transformacji po okrągłym stole - pierwszy przez niektórych nazywany "szokową terapią". Było w nim zbyt wiele niepotrzebnych szoków, za mało terapii, zbyt wiele kosztów do uniknięcia i dosyć mizerne rezultaty w latach 1990-93, kiedy to przeszliśmy przez fazę bardzo głębokiej recesji transformacyjnej w Polsce. Fakt, że trwała krócej niż w innych krajach (np. była krótsza niż na Ukrainie), przede wszystkim wynika z tego, że my byliśmy daleko już rynkowo zreformowaną gospodarką w roku 1989.

Potem zmieniliśmy bieg, zmieniliśmy koncepcje polityki gospodarki w latach 1994-97. Urzeczywistnialiśmy "Strategię dla Polski", lepiej koordynując politykę fiskalną z pieniężną, politykę przemysłową z polityką handlową, nie odżegnując się od konieczności światłego interwencjonizmu państwowego. Nade wszystko zaś właśnie dbaliśmy o budowę instytucji, a więc uczenie się reguł gry i wdrażanie stosownego prawa, instytucji, które do stosowania się do tych reguł gry zmuszają wszystkich partnerów, wszystkie podmioty, w tym wyłaniające się małe, średnie przedsiębiorstwa prywatne, a także zmuszają do zmiany zachowań państwowej i samorządowej biurokracji.

Potem, niestety, w wyniku równocześnie działającego mechanizmu demokratycznego wahadło wychyliło się w drugą stronę. Przyszła nowa ekipa, przyszły nowe poglądy, po części nowo-stare, wróciły pewne stare metody oparte właśnie na tym "waszyngtońskim konsensusie", który mówiąc po staropolsku pasował do naszej rzeczywistości jak "pięść do nosa", a nie jak dobra teoria do rzeczywistości, którą trzeba było zmieniać na lepszą. Nie potrzebnie wobec tego zaczęto schładzać koniunkturę. W końcu przechłodzono ją, nastąpiło to, co po angielsku nazywamy "overkilling", a po Polsku może nieelegancko "zarżnięciem gospodarki". I z tempem wzrostu 7,5% PKB, z którym żegnałem się z polityką wiosną 1997 r., zeszliśmy z tempem wzrostu PKB do 0,2% w IV kwartale roku 2001.

W tym samym Ukraina rozwijała się już szybciej, ze względu na to, że prowadziła już lepszą politykę, w dużym stopniu wykorzystującą niedobre doświadczenia z polskiej transformacji, ale i - przede wszystkim - własną mądrość. Ale w Polsce znowu wahadło odchyliło się w drugą stronę i po tym niepotrzebnym przechłodzeniu, co doprowadziło do olbrzymiego narastania bezrobocia i wyhamowania tempa wzrostu prawie do zera, w moim kraju podjęliśmy próbę powrotu na ścieżkę szybkiego wzrostu. W tym kwartale - drugim tego roku - produkcja przemysłowa rośnie o ok. 5,5%. Wzrost PKB w tym przekroczy 3%. W przyszłym roku powinno być 5% i są szanse, aby utrzymać się na tej ścieżce przynajmniej przez lat 4, ale może i 14 czy 24. Właśnie po to, żeby biec szybciej niż ci bardziej rozwinięci i odrabiać te zaległości. Ale to wcale nie jest dane. To że jesteśmy zaangażowani w transformację ustrojową do gospodarki rynkowej - dotyczy to i Ukrainy i Polski, Tadżykistanu i Kirgistanu, dotyczy to i Turkmenistanu i takich małych państw jak Macedonia - i to, że otwieramy się i eksponujemy na wielką grę konkurencyjną wynikającą z globalizacji, z tego nie wynika, że będziemy krajami sukcesu gospodarczego. To musi być skutkiem przede wszystkim realizacji mądrej strategii rozwoju społeczno-gospodarczego. A z mojego doświadczenia praktycznego, i w kraju i na świecie, i z moich studiów teoretycznych, z całej tej ekonomii porównawczej, z wielkich przemyśleń, wynika jeden wniosek na pewno, że dobrą strategię i dobrą politykę rozwoju społeczno-gospodarczego oprzeć można tylko i wyłącznie o dobrą teorię ekonomiczną. I jeśli przez te lata przemyśleń, studiów, jakiś kamyczek do ogródka tej teorii ekonomicznej potrafiłem dorzucić, nie były to lata zmarnowane.