Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wykrywacz medali

 

        Chociaż nie wiemy, kto to będzie - bo jest to jedna z bardziej strzeżonych tajemnic - to wiemy na pewno, że 8 lutego na ceremonii otwarcia XIX Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Salt Lake City ponownie zapłonie znicz. Wpierw jednak przemierzy całe Stany Zjednoczone w tradycyjnej sztafecie, która startuje w Atlancie - miejscu ostatniej olimpiady goszczącej w USA - aby potem jaśnieć przez 17 dni na pięknym stadionie Rice-Eccles. Amerykańskim zwyczajem jest to zarazem obiekt akademicki; znajduje się na campusie University of Utah. Po igrzyskach posłuży głównie miejscowej młodzieży, ale z pewnością gościł też będzie wiele innych imprez. Ale już nie tak ważnych i prestiżowych jak ta. Jej rangę odzwierciedla nawet cena biletów na otwarcie i zamknięcie olimpiady. Wszystkie (a jest ich ponad 57 tysięcy) są w tej samej cenie. Bagatela, 885 dolarów. No, ale na niektórych konkurencjach będzie można pomarznąć już za 35 dolarów, na przykład usiłując dostrzec bobsleje śmigające po torze z szybkością 100 km na godzinę.

Ten i ów zdradza się jednak z wątpliwościami, czy igrzyska w ogóle powinny się odbyć. Na ich przygotowanie i przebieg bezsprzecznie wpływają następstwa ataku terrorystycznego na USA. W sposób naturalny zatem powraca pytanie zarówno o sens organizowania tej wielkiej imprezy, jak i o sposoby zapewnienia wszystkim jej uczestnikom bezpieczeństwa. Przypomina się też przy okazji tragiczne wydarzenia z innego września, kiedy to na olimpiadzie w Monachium w 1972 roku zginęło 11 sportowców izraelskich, jak i incydent sprzed pięciu lat, kiedy od wybuchu bomby podczas olimpiady w Atlancie zginął przypadkowy przechodzień. Akurat tego właśnie dnia tam dotarłem i pamiętam, jak to wydarzenie zaciążyło na atmosferze panującej w Parku Olimpijskim.

        Oczywiście, olimpiada w Salt Lake City odbędzie się. Jej odwołanie lub nawet przesunięcie byłoby organizacyjną klęską gospodarzy i polityczną kapitulacją USA oraz międzynarodowego ruchu olimpijskiego, a tym samym wielkim sukcesem międzynarodowego terroryzmu. Jego cień i tak kłaść się będzie swoim śladem obok cienia znicza olimpijskiego, ale przysłonić go nie jest w stanie. Zjadą się zatem sportowcy z 80 krajów i walczyć będą o olimpijskie trofea albo po prostu o jak najlepszy wynik czy tylko aplauz licznie zgromadzonej publiczności. Rzecz w tym, że będzie ona głównie amerykańska i idzie o to, aby nie pozostała w domu, przed ekranami telewizorów, ale dotarła hurmem w Góry Skaliste. Z rękoma złożonymi do oklasków i kartą kredytową Visa - oficjalnego sponsora igrzysk - gotową do zapłaty.

        Organizatorzy podkreślają też - dość pragmatycznie i po amerykańsku - dwa inne aspekty sprawy, które ich zdaniem wykluczają zamachy terrorystyczne. Po pierwsze, ranga i symbolika igrzysk olimpijskich wśród społeczności międzynarodowej - a przecież w MKOl jest aż 199 krajów, o kilkanaście więcej niż w ONZ czy Banku Światowym - jest taka, że jakikolwiek atak terrorystów byłby dla nich zaiste samobójczy w oczach opinii światowej, jeszcze bardziej niż zbrodnia z Nowego Jorku. Po drugie, podkreśla się centralne położenie Salt Lake City, w środku kraju, a przy tym topografię terenu i urbanistyczną charakterystykę miasta utrudniającą potencjalne działania terrorystów. Różne są jednak oblicza terroru i z pewnością organizatorzy biorą to pod uwagę.        

        W USA cały czas odbywają się masowe, przyciągające tłumy kibiców (i angażujące ogromne pieniądze, o czym trzeba pamiętać) imprezy i widowiska sportowe. To co tutaj się dzieje, trudno porównać z jakimikolwiek naszymi doświadczeniami, nawet z najlepszych czasów Wyścigu Pokoju. W maratonie w Nowym Jorku - już bez sylwetki World Trade Center w tle - wystartowało ponad 24 tysiące zawodników, a tłumy widzów stały szpalerem wzdłuż całej trasy. W Pheonix podczas rozstrzygającego starcia finałów w baseballu - a to chyba tutaj wydarzenie nawet większe niż zimowa olimpiada - było jeszcze bardziej ekscytująco, zwłaszcza że dramaturgia kluczowego meczu była wyjątkowa. Nowojorscy Yankees zeszli z murawy pokonani przez Diamondbacks z Arizony w serii siedmiu spotkań w stosunku 4:3, a o zwycięstwo decydowało się do ostatnich minut. Ale idzie zima i uwaga stopniowo przesuwa się w stronę dyscyplin z nią związanych.

Przez cały czas ktoś musi troszczyć się o bezpieczeństwo na obiektach sportowych i wokół nich. Tak było wzdłuż trasy maratonu w Nowym Jorku i na stadionie baseballowym w Pheonix. I tak będzie również w Salt Lake City. Już wcześniej - przed tragicznymi wydarzeniami z 11 września - wyasygnowano na zapewnienie bezpieczeństwa 200 milionów dolarów. Teraz dołożono do tego jeszcze około 70 milionów, także ze środków federalnych. Wszystko chyba bardziej po to, aby przekonać sportowców, że będą to bezpieczne igrzyska i każdy sportowiec oraz kibic może czuć się pewniej niż wieczorem na ulicy w rodzinnej miejscowości, gdziekolwiek by ona nie była. Nikt zatem nie powinien rezygnować z udziału w igrzyskach, a już na pewno nie sportowcy.

        Dzieci z Salt Lake City też są w natarciu. Już sprytnie zmówiły się z nauczycielami i rodzicami, że w obawie przed porwaniem autobusu szkolnego przez terrorystów lepiej będzie zawiesić na czas olimpiady zajęcie w szkole i nadrobić to pod koniec roku. Tak więc zamiast na lekcje - na stadiony, trasy, skocznie, ślizgawki i tory! Byle ten olimpijski zapał trwał jak najdłużej i nie ograniczał się tylko do kibicowania. Zresztą gdzie jak gdzie, ale w USA nie powinno być o to obawy. Zamiłowanie do aktywnego sportu zaiste jest tutaj imponujące i warto je u nas naśladować.      

Jednakże organizatorzy sami stawiają przewrotne pytanie, czy Salt Lake City nie będzie wglądało jak obóz wojskowy? Przecież porządku pilnować będzie więcej osób, niż przybędzie tam zawodników. I tak agentów federalnej i lokalnej policji ma być 5 do 7 tysięcy, a do tego dochodzi kilka tysięcy żołnierzy i oficerów, którzy strzec będą publiczne obiekty. Na dokładkę lokalny komitet olimpijski przygotował własnych 5 tysięcy ludzi. Większość z nich jednak będzie barwnie i bez agresywnego rzucania się w oczy wtopiona w tłumy kibiców i nigdy nie będzie wiadomo, czy sąsiadka z ławki na zawodach jazdy figurowej na lodzie zawsze tak dobrze znała się na potrójnych lutzach i axlach, czy też dopiero co wyszkolili ją w tej materii na kursie w FBI...

To prawda, że będzie trochę więcej niż zazwyczaj dotkliwości, poczynając od tego, iż często będziemy legitymowani, a na stadion czy trasę nie będzie można przyjść z ulubionym plecakiem. Zwycięzcy zaś będę musieli zdejmować swoje krążki przechodząc przez "wykrywacze medali". Oby nasi sportowcy musieli robić to jak najczęściej!