Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na skraju globalnej wioski

 

        Pomimo wielu nadziei i zapowiedzi, Afryka wciąż znajduje się w złej sytuacji ekonomicznej. Bieda i nędza wręcz uniemożliwia twórczą integrację społeczną na lokalną i regionalną skalę. Bieda i nędza umożliwia utrzymywanie się coraz to nowych konfiguracji skorumpowanych reżimów i - co gorsza - wraz z trwającymi konfliktami etnicznymi jest nieustanną pożywką dla starć zbrojnych. Większość toczących się na świecie konfliktów militarnych przelewa się przez ten kontynent, co w sposób oczywisty przyczynia się do jeszcze większego ubóstwa.

        Wielu wydawało się, że upadek systemu kolonialnego, który rozsypał się jak domek z kart w latach 60. - otworzy drogę do trwałego wzrostu gospodarczego tej najbardziej zacofanej części świata, ale z wielu względów tak się nie stało. Podczas gdy inni - wpierw olbrzymia część Azji, później kolejne kraje Ameryki Łacińskiej - poszły do przodu, Afryka rozwija się marnie, a niekiedy wręcza wcale.

        Zważywszy na wciąż wysoki przyrost naturalny, w wielu krajach nawet jeśli odnotowuje się wzrost produkcji rzędu 2-3 procent, oznacza to spadek jej poziomu na mieszkańca, a tym samym dalsze cofanie się. W latach 1998-99 PKB na mieszkańca spadł o około 1 procenta, podczas gdy cała gospodarka światowa odnotowała odczuwalny wzrost. Podobnie dzieje się też w latach 2000-01. Ale przecież i z tego punktu widzenia, podobnie jak od strony kulturowej, jest to nader zróżnicowany kontynent.

        W większości krajów Afryki wzrost w latach 90. nie gwarantował odczuwalnej zmiany sytuacji materialnej ludności. Jednakże w 14 z nich - w krajach, które nie wikłają się w wyniszczające konflikty militarne, reformują swoje struktury i instytucje, a państwo potrafi sensownie zaangażować się w politykę rozwojową, dbając o kapitał ludzki oraz inwestycje infrastrukturalne - przeciętne tempo wzrostu podczas minionego dziesięciolecia przekraczało 4 procent rocznie, co można uznać za dolny limit wzrostu stwarzającego jakieś realne szanse na stopniową emancypację w rozwijającej się szybko światowej gospodarce. Przez krótszy okres niektóre kraje potrafią rozwijać się jeszcze szybciej. Na przykład Demokratyczna Republika Kongo, Mozambik i Uganda uzyskały w ubiegłym roku przyrost PKB aż o około 7 procent, ale to są raczej incydenty potwierdzające regułę, że afrykańska część globu wciąż jeszcze poszukuje swego sposobu na przyszłość.

        Iluzoryczne raz jeszcze okazało się przekonanie, że może udać się wyrwać z oków nędzy dzięki pomocy zagranicznej, w której mityczną moc wielu (także w naszej części świata) chciałoby nadal wierzyć. Oficjalna pomoc dla Afryki zmniejszyła się - i to w trakcie skądinąd i tak "siedmiu chudych lat" - aż o 40 procent, spadając z 17,9 miliarda dolarów w roku 1992 do ledwie 10,8 miliarda w roku 1999. Wysychający jak saharyjska rzeka o bezdeszczowej porze strumień oficjalnego zewnętrznego finansowania bynajmniej nie jest kompensowany zagranicznym kapitałem prywatnym, w którego cudotwórczą moc z kolei skłonni są uwierzyć inni. Trudno mówić o istotniejszym ekonomicznym znaczeniu bezpośrednich inwestycji zagranicznych jako źródle finansowania rozwoju, skoro dopływa ich rocznie na kontynent tylko 2,5 miliarda dolarów, z czego połowa do przemysłu naftowego Angoli i Nigerii. Pomijając RPA i kilka innych państw, aż 40 krajów konkurować musi o pozyskanie w sumie 275 milionów takich inwestycji, trudno więc tam doszukiwać się remedium na stagnację i biedę.

        A bieda w Afryce jest wielka i nawet my na jej tle wyglądamy nader zasobnie, skoro aż 300 milionów ludzi żyje tam za nie więcej niż 65 centów dziennie, przy czym najwięcej nędzy jest w Etiopii, Demokratycznej Republice Kongo, Burundi i Sierra Leone. Nie trudno dostrzec, że do jej pogłębiania przyczyniają się ciągnące się latami konflikty zbrojne, w których przecież używa się broni zakupionej nie z afrykańskich fabryk.

        Jeśli zatem w tych dniach szefowie Banku Światowego - James Wolfensohn - oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego - Horst Kohler - odbywają kolejną podróż po Afryce, powinna to być okazja do całkowitego skreślenia przez kraje bogate długu zagranicznego najbiedniejszych krajów. Spośród 41 państw tzw. HIPC - najbiedniejszych i zarazem ponad siły zadłużonych gospodarek - aż 33 znajduje się w Afryce. I płacą one z tego tytułu najbogatszym krajom świata więcej niż od nich uzyskują. Nic dziwnego, że tak skrajnie biednie żyje się wciąż na skraju tej globalnej wioski.

    

Warszawa, 19 lutego, 2001 r.