Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Biegające czapki

 

        Kanada wciąż pachnie żywicą. Ten wielki kraj - większy niż USA, o powierzchni sięgającej 10 milionów kilometrów kwadratowych - przyciąga ludzi z całego świata. Może nie tyle pięknem swej nieskazitelnie czystej przyrody, ale innymi atrakcjami, zwłaszcza możliwościami dość szybkiego znalezienia nieźle płatnej pracy oraz rozwiniętą sferą usług społecznych i opieki socjalnej - od edukacji poprzez tanie szkolnictwo wyższe po powszechną opiekę zdrowotną i świadczenia emerytalne. Osiedlają się oni głównie w rejonie trzech największych aglomeracji - Toronto, Montrealu i Vancouver - które w sumie zamieszkuje aż jedna trzecia z 31-milionowej ludności Kanady. Istotne jest i to, że wszystkie te kompleksy miejskie - jak również ponad milionowa Ottawa-Hull - leżą blisko granicy z południowym sąsiadem. A innych Kanada nie ma.

Z punktu widzenia rozmieszczenia mieszkańców jest to kraj unikatowy, bardziej nawet jeszcze niż Australia. Surowość przyrody, zwłaszcza na Północy, też robi swoje. W najmłodszej z 13 prowincji, utworzonej dopiero w 1999 roku Nunavut, na obszarze siedmiokrotnie większym niż Polska żyje ledwie 27 tysięcy ludzi - Inuitów, znanych u nas jako Eskimosi. Kanada to jednak przede wszystkim kraj emigrantów, gdzie społecznie znacząca część obywateli to ludność napływowa w pierwszym lub drugim pokoleniu, wnosząca do miejscowej kultury rozmaite wartości i podobne oczekiwania. Na tutejszą nieskażoną przyrodę każdy też patrzy swoim imigranckim okiem, a przybyły niedawno z Nowosybirska profesor na widok dzikiej nutrii, która biegała sobie swobodnie i spokojnie na brzegu rzeki Świętego Wawrzyńca, mówi: Smotri, szapka bieżit!   

Inaczej wszak niż w USA, w Kanadzie - a dociera tu rok rocznie ponad 200 tysięcy imigrantów, najczęściej osób dobrze wykwalifikowanych - nie ma tego buzującego tygla, w którym szybko zlewają się różne kultury rodząc przy okazji nową jakość. Etniczne odrębności są jakby bardziej pielęgnowane i dłużej konserwowane. Fakt, że kanadyjskie społeczeństwo jest cały czas in statu nascendi znajduje potwierdzenie także w narodowościowej strukturze tej współczesnej wierzy Babel, gdzie poza "rodzimymi" angielskim (59,2 proc.) i francuskim (23,3 proc.) do kilkunastu kolejnych języków jako ojczystych przyznaje się aż 17,5 procent mieszkańców. Język polski jako ojczysty podało podczas ostatniego spisu powszechnego z 1996 roku (w tym tygodniu odbywa się kolejny) blisko ćwierć miliona osób, czyli 0,7 procent ludności. Aktualnie jest ich więcej, a nasze władze konsularne szacują liczbę kanadyjskiej Polonii na około 750 tysięcy. Najwięcej Polaków mieszka w okolicach Toronto, a w Nunavut chyba nie ma ani jednego.

Jednakże Kanada jest in statu nascendi nie tylko ze względu na wędrówkę ludów, ale także z punktu widzenia zmian struktury gospodarczej. Kraj ten, mając około 20 procent mieszkańców mniej niż Polska, wytwarza około czterokrotnie więcej niż my. Wnosząc do gospodarki światowej produkcję, której wartość po raz pierwszy w zeszłym roku przekroczyła 1.000 milardów dolarów kanadyjskich (ponad 600 miliardów USD), Kanada zaliczana jest do grupy G-7, choć faktycznie zarówno PKB Brazylii, jak i Chin są już większe.

Pomimo "twardego lądowania" gospodarki USA w ślad za pęknieciem balona przegrzanej koniunktury w sektorach tzw. nowej gospodarki, wzrost produkcji w Kanadzie jest nadal znaczny. Można szacować, że podczas pierwszego kwartału bieżącego roku tempo wzrostu PKB sięgało 3 procent, a więc było większe niż w Polsce, tam bowiem nikt koniunktury niepotrzbnie nie schładza, tylko stara się ją podtrzymać. Zwłaszcza w obliczu szoków zewnętrznych, tym bardziej, że ponad 85 procent kanadyjskiego eksportu trafia do USA. Konsekwentnie spada też bezrobocie, które w marcu wynosiło 6,8 procent, chociaż wśród młodego pokolenia niestety wynosi ono już 13 procent.

Nie mniej interesujące wydają się długookresowe tendencje zmian strukturalnych. Otóż o ile w roku 1931 aż 46 procent ludności żyło na obszarach wiejskich, to w roku 1961 odsetek ten spadł do 30, aby podczas następnego pokolenia obniżyć się do 22 procent. Jeszcze ciekawsze jest to, że jakoścowo zmieniła się w tych latach także struktura samej ludności wiejskiej. O ile przed 70 laty dwie trzecie zamieszkujących poza miastami Kanadyjczyków uprawiało rolę, a tylko jedna trzecia utrzymywała się z innych form zarobkowania, o tyle obecnie proporcje te uległy radykalnym zmianom, a imigranci też nie marzą już o tym, aby zostać farmerami. Na obszarach wiejskich wciąż żyje sporo ludzi - około 22 procent Kanadyjczyków - ale już jedynie 3 procent z nich uprawia rolę. Innymi słowy, aż 19 procent ludności znalazło sobie sposób na życie w rejonach wiejskich, choć poza rolnictwem. I wszyscy żyją dłużej. O ile w roku 1931 przeciętna trwania życia kobiet wynosiła 62,1 lat, a mężczyzn 60, to obecnie wskaźniki te wynoszą odpowiednio 81,4 i 75,8 lat.  

Sądzę, że przy wszystkich różnicach za czas jakiś - pokolenia lub dwóch - podobne relacje co do miejsca i czasy życia mogą ukształtować sie również w Polsce. Wymaga to wszakże nie tylko dobrze funkcjonującej gospodarki rynkowej, ale nieustannego mądrego angażowania się państwa w sterowanie przemianami struktury gospodarczej i społecznej. Kanadyjczykom się udało. Także dlatego, że przyroda jest tak czysta, że nawet "czapki" mogą tam biegać...               

                

Montreal 13 maja 2001 r.