Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kto wybrał króla?

 

        Najlepszym gwarantem demokracji powinna być konstytucja i rozbudowane instytucje społeczeństwa obywatelskiego. I tak jest w dojrzałych demokracjach, z długimi i mocno osadzonymi w tradycjach praktykami oraz procedurami. Niekiedy jednak odwołujemy się do zgoła niedemokratycznych instytucji jako do gwarantów demokracji. Tak na przykład jest w Hiszpanii. Król Juan Carlos powszechnie ceniony jest jako strażnik konsolidacji demokracji w tym kraju, różnie doświadczonym przez nie tak dawną historię. I nikomu nie przeszkadza, że król nie pochodzi z demokratycznego wyboru. Natomiast wielu podkreśla, jak znaczącą rolę odegrał w procesie konsolidacji hiszpańskiej demokracji. Dlatego pozycja hiszpańskiego monarchy jest na scenie międzynarodowej silniejsza niż innych koronowanych głów, których nam przecież w Europie nie brakuje. To ciekawe, że tak naprawdę to żaden inny kontynent nie ma ich tak wielu jak ta ostoja demokracji.

        Może dlatego właśnie piękny jesienny Madryt został obrany na miejsce międzynarodowej konferencji na temat "Democratic Transition and Consolidation", którą zorganizowała Fundacja Gorbaczowa GFNA oraz hiszpańska fundacja wspierająca współpracę międzynarodową FRIDE. Hiszpania jawi się przecież jako kraj sukcesu, który pomyślnie przeszedł niełatwą drogą od dyktatury do demokracji. I choć król Juan Carlos jako roztropny mąż stanu bezsprzecznie odegrał w tym procesie ważką rolę, to nie ulega wątpliwości, że transformacja ta zakończyła się powodzeniem przede wszystkim dlatego, iż towarzyszy jej również sukces gospodarczy.

        Madrycka konferencja nie jest wydarzeniem typowym. Składa się z dwu etapów. Podczas pierwszego wybitni eksperci z 28 krajów debatowali nad różnymi zagadnieniami - od roli konstytucji i wymiaru sprawiedliwości poprzez organizację bezpieczeństwa międzynarodowego i znaczenie partii politycznych do miejsca organizacji globalnych i polityki rozwoju społeczno-gospodarczego - i wypracowali bogaty zestaw wniosków oraz postulatów. Jest on przedmiotem dyskusji w trakcie etapu drugiego, w którym uczestniczy 40 byłych i obecnych głów państw i szefów rządów z całego świata. I chociaż ciśnienie doraźności - przecież trwa antyterrorystyczna kontrofensywa i towarzyszące jej przewartościowania w polityce i układach międzynarodowych - jest olbrzymie, to jednak zarówno eksperci, jak i przywódcy polityczni wydają się coraz bardziej zdawać sobie sprawę, że jedynym prawdziwym gwarantem demokracji i czynnikiem ją konsolidującym w krajach z dopiero rodzącymi się instytucjami demokracji politycznej i obywatelskiego społeczeństwa jest sprawie funkcjonująca i szybko rozwijająca się gospodarka. Inaczej demokracja nie jest pełna.

        Wraca więc pytanie o związki rynku i demokracji. O ile nie budzi już wątpliwości, że jedno wzmacnia drugie w krajach rozwiniętych, o tyle wciąż nie brak wątpliwości w przypadku nowych, młodych demokracji i tzw. wyłaniających się rynków - zarówno pośród krajów posocjalistycznych, jak i zacofanych krajów wychodzących ze spuścizny neokolonializmu i pokłosia rozmaitych dyktatur. W rzeczywistym procesie rozwoju w dłuższym okresie demokratyzacja jest kompatybilna z reformami rynkowymi i jedna transformacja wspomaga drugą. Innymi słowy, na skali historycznej skuteczne przejście do gospodarki rynkowej nie jest możliwe bez przejścia do demokracji, a już na pewno nie jest możliwa pełna demokracja bez gospodarki rynkowej. W okresach przejściowych bywa jednak tak, że demokratyzacja utrudnia urynkowienie, a mimo to - także ze względu na samoistną wartość demokracji - trzeba i warto iść tą drogą. Choćby dlatego, że demokracja często koryguje ekscesy rynku.

        Więcej; pełna demokracja to nie tylko swobody polityczne i obywatelskie, ale społeczna partycypacja w owocach wzrostu gospodarczego. Aby jednak można je było dzielić sprawiedliwiej, to wpierw muszą one rodzić się obficie. Dlatego dobrze stało się, że wyraźnie w madryckich debatach przebija się wątek akcentujący instrumentalne znaczenie reform rynkowych. Mają one sens tylko wtedy, kiedy służą rozwojowi społeczno-gospodarczemu i poprawie dobrobytu szerokich rzesz społecznych. Reformy dla samych reform czy też dla wąskich elit są zaprzeczeniem demokracji.

        W tym kontekście podkreślić trzeba, że konferencja madrycka poważnie odniosła się do moich dwu postulatów. Po pierwsze, aby kraje bogate sukcesywnie zwiększały - o 0,1 punktu procentowego rocznie, aż do pułapu 0,7 procent PKB, tak jak to dawno już temu postanowił ONZ - swój wkład do transferów na rzecz finansowania rozwoju krajów najbiedniejszych. Po drugie, aby natychmiast i bezwarunkowo zredukować zadłużenie najbiedniejszych krajów o 99 procent. To nowe kredyty mają być warunkowane odpowiednimi reformami strukturalnymi i odpowiedzialną polityką rozwoju, natomiast niespłacalne zadłużenie musi być umorzone.

        Na zakończenie konferencji, podczas kolacji w salach wspaniałego Museo Thyssen-Bornemissza, miałem okazję porozmawiać o tych sprawach także z Księciem Asturii - hiszpańskim następcą tronu, którego notabene w ubiegłym roku gościliśmy w Polsce, nie tylko w stołecznej Warszawie i królewskim Krakowie, ale także w handlowym Poznaniu. On - choć też kiedyś będzie gwarantem demokracji, ale w czasach, miejmy nadzieję, już dużo spokojniejszych - również nie ma wątpliwości, że demokracja ma się najlepiej wtedy, kiedy swobody polityczne i obywatelskie funkcjonują w kwitnącej gospodarce. Tak więc w Madrycie - i nie tylko - głośno o tym, że czas znowu mówić nie tylko o reformach, ale nade wszystko o rozwoju. Dopiero wtedy bowiem tak naprawdę można cieszyć się demokracją.

 

Madryt, 22 października 2001 r.