Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Posocjalistyczny kapitalizm

        

Historyczne zadanie zastąpienia państwowej gospodarki socjalistycznej nowymi rozwiązaniami właściwymi dla gospodarki rynkowej to przedsięwzięcie w dziejach ludzkości bezprecedensowe. Nie jest to – jak onegdaj – spontaniczny proces wyłaniania się kapitalizmu z otchłani feudalnej. W obecnej fazie rewolucji naukowo-technicznej i przy naszej skądinąd olbrzymiej wiedzy ekonomicznej i praktycznym doświadczeniu w sterowaniu procesami rozwojowymi musi to być świadome kształtowanie nowej rzeczywistości gospodarczej, społecznej i politycznej, którą z satysfakcją akceptować powinna przytłaczająca większość zaangażowanych w to wiekopomne przedsięwzięcie narodów. Jak dotychczas – nie akceptuje. I trudno się temu dziwić, skoro sytuacja tak wolno zmienia się na lepsze, a wobec wielu grup społecznych i jednostek wręcz nadal się pogarsza.

Posocjalistyczna transformacja to nie powrót do gospodarki kapitalistycznej, od której ponad pół wieku wcześniej odchodzono na zasadzie tworzenia antytezy kapitalizmu. Teraz uwikłani jesteśmy w swoistą ucieczkę do przodu, w negację negacji, z której zrodzi się nowa jakość. Kapitalizm w międzyczasie też głęboko zmienił charakter, również pod wpływem ciśnienia wartości, które do cywilizacyjnego rozwoju wniósł system socjalistyczny. Stąd właśnie bierze się tęsknota do sprawiedliwości, do prawdziwej solidarności społecznej i większej odpowiedzialności całego społeczeństwa – a także państwa – za stan narodowej kultury i nauki, a także za pomoc tym, którzy sami sobie w kapitalistycznym żywiole nie potrafią poradzić. Kapitalizm posocjalistyczny zatem kształtuje dopiero swoje oblicze. Będzie to jednak po części odmienna jakość od tego, co już istnieje w krajach, gdzie ustrój ten jest czymś zupełnie oczywistym, wszystkim znany od urodzenia.

Transformacja ustrojowa, aby w ogóle miała społeczny sens, powinna doprowadzić nas do „lepszej przyszłości”. Nie ma się co za nią oglądać wstecz, bo nie tam można ją dostrzec. Nasza przyszłość leży za linią horyzontu. Ryzyko błędu naiwnych wyobrażeń wzrasta jeszcze bardziej, ponieważ trwająca już pół pokolenia transformacja dawnych gospodarek centralnie planowanych Europy Środkowowschodniej i państw byłego Związku Radzieckiego jest nieodłącznym składnikiem globalizacji. Bez tej transformacji globalizacja byłaby niepełna, tracąc przy tym swój całościowy charakter i dynamikę. Równocześnie – co ważne – transformacja ustrojowa w naszej części świata nie miałaby obecnego charakteru, gdyby nie zwrotnie sprzęgnięty z nią proces globalizacji.   

I to jest największe wyzwanie, w obliczu którego stanęliśmy na początku XXI wieku. Stoi przed nim każdy kraj posocjalistyczny – zarówno Polska, jak i Tadżykistan, Białoruś i Chorwacja, Ukraina i Czechy. Z góry nikt nie jest skazany na niepowodzenie, ani też nikomu a priori nie jest pisany sukces. Losy narodów Europy Środkowowschodniej i Wspólnoty Niepodleglych Państw nie są zaszyfrowane w gwiazdach, choć wciąż stanowią nie do końca zapisaną kartę historii. To my ją wypełniamy – codziennie, każdego roku, w kolejnych dekadach, przez następne pokolenia.

W Polsce myślenie o ekonomicznej przyszłości zdecydowanie przysłania „europocentryzm”, który wynika nie tylko z takiego właśnie położenia kraju w sensie dosłownym, ale z zapatrzenia się w Unię Europejską i niedocenianie faktu, że stając się jej częścią, stawać się musimy także częścią gospodarki światowej, rozwijając zdecydowanie bardziej dynamicznie niż w dekadzie lat 90. rozliczne z nią związki, nie tylko ekonomiczne. Poza współpracą i kontaktami z USA w zasadzie ten wątek został odsunięty na margines. A w takich okolicznościach łatwiej też dać się odsunąć na margines gospodarki światowej. I w pewnym sensie dajemy się spychać, gdyż nawet Bank Światowy w jednym ze swoich ostatnich raportów zalicza Polskę do „gospodarek mniej zglobalizowanych”, a to ze względu na zbyt wolno rosnące w stosunku do ogólnej dynamiki gospodarczej obroty handlu zagranicznego. Warto przy tym uświadomić sobie, że wskutek poronionej polityki „schładzania” gospodarki (a raczej „dorzynania”, co już coraz dotkliwiej odczuwa coraz więcej podmiotów gospodarczych) realna wartość eksportu w roku 2002 będzie mniej więcej taka sama jak cztery lata wcześniej, w roku 1998. My tracimy czas, a olbrzymie połacie globalnej gospodarki idą nieustannie do przodu.

Orientując się nadmiernie na zacieśnianie stosunków z jedną częścią świata, odwracamy się jakby nieco bokiem do innych jej regionów, w tym tak ważnych rynków, jak Chiny i Indie, a także Wspólnota Niepodległych Państw, z którą nasze stosunki handlowe i przepływ kapitału powinny być dużo żwawsze. Zwłaszcza z naszymi wschodnimi sąsiadami – Rosją, Ukrainą i Białorusią oraz z Kazachstanem. Taka opcja jednokierunkowego rozwoju zewnętrznych stosunków ekonomicznych kłóci się z głównym nurtem globalizacji i niezbyt sprzyja wprowadzeniu naszej gospodarki na trajektorię szybkiego i zrównoważonego rozwoju. Była on już tam w latach 1994-97, podczas realizacji „Strategii dla Polski”, ale błędna polityka gospodarcza sprowadziła nas na manowce. Z pewnością przeto trzeba w dużo większej mierze różnicować związki finansowe, handlowe i inwestycyjne z resztą świata, jeśli chcemy być w pełni jego częścią, a nie zaściankiem.  

Odkładając na bok kwestie polityczne i ideologiczne, głównym argumentem na rzecz transformacji ustrojowej było i jest przekonanie, że wprowadzenie gospodarki rynkowej wpłynie na wzrost konkurencyjności i efektywności, a tym samym poprawę poziomu konsumpcji i standardu życia ludności. Oczekiwano, że po krótkotrwałej recesji nowy system szybko przyniesie ożywienie, a następnie powszechnie odczuwalny wzrost gospodarczy. Rzeczywistość okazała się inna i wciąż tkwimy w trudnej sytuacji. We wszystkich krajach posocjalistycznej transformacji recesja trwała znacznie dłużej niż oczekiwano, załamanie okazało się głębsze, a odbudowa poziomu dochodu narodowego nie przebiegała – a w kilku przypadkach nadal nie przebiega – tak bezproblemowo, jak to sobie wcześniej wyobrażały zainteresowane rządy i organizacje międzynarodowe. Dzisiaj też dobrze byłoby, aby niektórzy politycy nie obiecywali zbyt wiele, zwłaszcza jeśli przyspieszenie tempa wzrostu i utrzymanie go na wysokim poziomie przekracza ich możliwości. Tak jak dzieje się to w Polsce po 1997 roku.  

 

Warszawa, 13 maja 2002 r.