Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Eseje

 

Publikacje

Eseje

Nowe Życie Gospodarcze

Magazyn Olimpijski

Prawo i Gospodarka

Przegląd

Panorama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Społeczeństwo swego kraju

 

        Ludzie chcą być u siebie. Zawsze chcieli być. "Na swoim", jak to dawniej mawiano. Teraz - podczas posocjalistycznej transformacji, w którą jesteśmy zaangażowani już przez pół pokolenia - to pojęcie nie traci bynajmniej na aktualności, ale musi być, podobnie jak wiele innych, zredefiniowanych. Mamy z tym wciąż poważne trudności, a w ostatnich latach - bardziej wskutek nieudolnych rządów koalicji Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności niż samej materii ustrojowych przeobrażeń - jakby nawet ich przybywa. A wraz z tym przybywać nam będzie, wbrew oczekiwaniom i zamiarom licznych światłych reformatorów, skomplikowanych problemów społecznych i politycznych, których rozwiązywaniem przyjdzie parać się podczas wielu nadchodzących lat. Nie tylko w tej najbliższej przyszłości.

 

Korzenie społecznego buntu

        Wiele jest przyczyn odejścia od poprzedniego systemu zetatyzowanej gospodarki centralnie planowanej -  chociaż decydujące znaczenie miały uwarunkowania natury ekonomicznej, zwłaszcza brak zdolności utrzymania dostatecznie wysokiego i zrównoważonego tempa wzrostu i sprostania wymogom konkurencyjności - to z pewnością stary system mógłby trwać jeszcze dłużej, gdyby tylko społeczeństwa państw socjalistycznych były traktowane bardziej podmiotowo. Konstatacja ta dotyczy nie tylko naszej Polski, ale wszystkich krajów regionu, w którym sytuacja pod tym względem była skądinąd bardzo zróżnicowana; lepiej było na Węgrzech, gorzej w Rumunii, znośniej było w dawnej Jugosławii, fatalnie w Albanii. A ponadto różnie było w różnych okresach, także i w naszej ojczyźnie.  

        Bunt społeczny lat osiemdziesiątych i jego apogeum w końcu tamtej dekady spowodowany był narastaniem i kumulowaniem się społecznego niezadowolenia coraz to szerszych grup ludności z powodu stanu, jaki występował w odniesieniu do wszystkich trzech społecznych ról, w których każdy z nas równocześnie występuje.

Po pierwsze, ludzie byli coraz bardziej niezadowoleni jako konsumenci w obliczu stagnacyjnych tendencji w sferze wzrostu konsumpcji, utrudnionego niewydolnością systemową niektórych usług publicznych oraz szerzącym się i niszczącym jak rak całą tkankę gospodarczą syndromem niedoborów rynkowych - wraz z idącymi w ślad za tym patologiami w stosunkach podziału. Warto też przy okazji pamiętać, że wówczas w Polsce w Polsce to "Solidarność" strajkami i protestami "wywalczała" kartkowy system sprzedaży niektórych produktów, rodem z epoki komunizmu wojennego, blokując wszelki próby racjonalizacji cen i płac podejmowane przez reformatorskie rządy.  

Po drugie, ludzie byli coraz bardziej niezadowoleni jako producenci - widząc marnotrawstwo państwowego majątku i nie rzadko swego czasu oraz wysiłków. W swoim odczuciu - choć subiektywnym, ale przecież nie fałszywym - pracowali dużo, ale efekty tej pracy były dość marne, gdyż w warunkach coraz większych zniekształceń cen sensu largo i panoszącej się biurokratyzacji stosunków ekonomicznych marna była też jakość zarządzania na szczeblu mikroekonomicznym, jak i polityki w skali całej gospodarki narodowej. Pragnienie i wiara w to, że stan ten można zmienić poprzez zasadnicze zreformowanie mechanizmów funkcjonowania gospodarki były głębokie i w istocie stanowiły jedną z głównych sił motorycznych późniejszych przeobrażeń.

Po trzecie, ludzie byli coraz bardziej niezadowoleni jako obywatele, widząc nie tylko ignorancję części aparatu władzy, ale także jego deprymującą arogancję. Choć deklaratywnie poprzedni ustrój miał jakoby z człowieka i społeczeństwa uczynić epicentrum swojej troski, to w rzeczywistości alienacja władzy była daleko posunięta, a vox populi tak naprawdę liczył się z rzadka, a w niektórych okresach tylko wtedy, gdy lud był skłonny się buntować bądź wręcz wychodził na ulice.

 

Powtarzająca się historia

Choć historia nigdy nie powtarza się dokładnie, to tak trochę powtarza się zawsze. Dla wielu może wydawać się to zaskakujące, ale oto znowu w Polsce - a na mniejszą lub większą skalę również we wszystkich pozostałych, bez wyjątku, krajach posocjalistycznych - ludzie ponownie są coraz bardziej niezadowoleni. Jako konsumenci, jako producenci, jako obywatele. Na tyle niezadowoleni, aby co najmniej buntować się wewnętrznie przeciwko temu nowemu ładowi, który przecież w jakiejś mierze został stworzony na ich własne życzenie przez wybrane przez nich samych "elity".

W wyniku posocjalistycznej transformacji miało powstać społeczeństwo obywatelskie. Trzeba mieć nadzieję, że tak właśnie stanie się z czasem w większości państw tej części świata. Nie można wszakże mieć złudzeń, że nawet w krajach najbardziej pod względem jego tworzenia zaawansowanych - a przecież Polska, pomimo wielu słusznych krytycznych uwag, z pewnością do tej grupy należy - do prawdziwie obywatelskiego społeczeństwa droga wiedzie wciąż jeszcze daleka.

Otóż wpierw stworzenie, a później umocnienie prawdziwie obywatelskiego społeczeństwa wymaga stworzenia prawdziwie społecznej gospodarki rynkowej, a nie skorumpowanej "republiki kolesiów". Najczęściej (bo i najłatwiej) na przykłady takich zwichnięć systemowych wskazuje się w odniesieniu do odległych "wyłaniających się" z "Trzeciego Świata" rynków; a to w przypadku Indonezji generała Suharto, a to w stosunku do Nigerii generała Abacha. Często też mówi się w tym kontekście o niektórych z naszych bliższych czy dalszych sąsiadów, rynkach "wyłaniających się" ze "Świata Drugiego" - a to w odniesieniu do Ukrainy, a to w stosunku do Uzbekistanu. Nasz narodowy problem wszakże tkwi w tym, że nie aż tak skrajny, ale jednak patologiczny system rynkowy rozwija się wokół nas.

Co do objawów, to przede wszystkim widać je w narastaniu nadmiernych nierówności majątkowych i utrwalaniu się antyrozwojowych dysproporcji dochodów, co w konsekwencji prowadzi także do społecznych i politycznych różnic pomiędzy szerokimi kręgami ludności a wąskimi elitami gospodarczymi i politycznymi. Te rozpiętości tym bardziej rażą, ponieważ nie są one ani wyłącznie, ani nawet przede wszystkim skutkiem aż tak zróżnicowanego wkładu do tworzenia dochodu narodowego. Wiele fortun i bogactwa powstaje nie tylko - co pożądane i pożyteczne - dzięki większym zdolnościom, dużej pracowitości, twórczej inwencji, autentycznej przedsiębiorczości oraz uczciwemu angażowaniu własnych oszczędności i kapitału - ale wskutek żerowania na redystrybucji tego dochodu, a zwłaszcza nieekwiwalentnego przejmowania części majątku podlegającego prywatyzacji.

Szczególnie szkodliwa jest przy tym korupcja, która po 1997 roku narasta w zastraszającym stopniu. Tak jak kiedyś wspomniane niedobory, tak teraz ona jest tym rakiem wyniszczającym zdrowy organizm rodzącej się gospodarki rynkowej. Narzekają na nią i uczciwi rodzimi przedsiębiorcy, i zagraniczni inwestorzy. Narzekają na nią zwłaszcza obywatele, którym jakoś trudno czuć się w takiej sytuacji "na swoim". A płacą za to wszyscy, gdyż korupcja ewidentnie obraca się przeciwko efektywności gospodarczej i szkodzi wzrostowi gospodarczemu.

Widać to również w przerostach biurokratycznych. Pomimo akcji, podjętej na początku kadencji obecnego rządu przez ówczesnego przewodniczącego KERM i zarazem współrządzącej UW, intencjonalnie zmierzającej do zmniejszenia biurokracji, panoszy się ona jak nigdy dotychczas podczas transformacji. Złe regulacje, sprzeczne przepisy, nadmiar urzędniczych interwencji stanowią jawne zaprzeczenie z taką chęcią głoszonych tez o gospodarczym liberalizmie i obywatelskiej wolności. Może te słowa sprawdzają się w nazwach partii, no przecież nie w rzeczywistości.          

Co zaś tyczy się przyczyn tego stanu rzeczy, to są one znane. Zlekceważenie roli instytucji w początkowej fazie transformacji - co ciekawe, przez tych samych polityków, którzy tak wiele popsuli w naszej gospodarce w ostatnich kilku latach - nadal się mści, zwłaszcza że polityka gospodarcza odeszła od wielu dominujących wartości i sprawnie stosowanych instrumentów w latach realizacji "Strategii dla Polski".

 

Antyspołeczne wychłodzenie koniunktury

Nadmierne wychłodzenie koniunktury gospodarczej - błąd sam w sobie z czysto ekonomicznego punktu widzenia - w sposób oczywisty zahamował także proces umacniania rodzącego się społeczeństwa obywatelskiego co najmniej z trzech powodów.

Po pierwsze, zepchnął on (a proces ten trwa nadal) na wciąż poszerzający się margines znaczne grupy ludności, które w coraz większym stopniu są wykluczone z udziału w życiu społecznym; wielu pozbawionych jest dostępu do kultury, oświaty, ochrony zdrowia. Nade wszystko zaś, gdy prawie co szósty obywatel pozostaje bez pracy, to nawet gdyby dać mu prawo wrzucania do urny wyborczej po trzykroć kartki z głosem popierającym Unię Wolności i AWS oraz ich skompromitowaną politykę gospodarczą, to i tak oddaliłoby nas to jeszcze bardziej od prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego.

Teraz zresztą ludzie będą głosować już inaczej. I słusznie. A dopisywanie sobie słowa "wolność" czy "obywatelska" w nazwie partii politycznych ludzi myślących zwieść nie powinno, rzecz bowiem nie w słowach, lecz w czynach. A zanim pojawią się nowi aktorzy, to wszyscy dotychczas występujący w różnych przebraniach na naszej ruchomej scenie politycznej już pokazali, co potrafią. Albo też - w jakże wielu przypadkach - że potrafią  niewiele, jeśli chodzi o zadbanie o obywatelskie, a nie własne - partyjne, "kolesiów", osobiste - interesy.

Po drugie, karygodne zahamowanie tempa wzrostu gospodarczego pozbawiło polskich przedsiębiorców środków na finansowanie rozwoju rodzimego kapitału i jego zdrową ekspansję, a także skłoniło wielu z nich do mało twórczych, a niekiedy nawet społecznie destruktywnych zabiegów o zyski bardziej pochodzące z redystrybucji leniwie płynących strumieni niż z agresywnej, ale uczciwej walki o ich powiększanie na drodze wzrostu produkcji i poprawy jej opłacalności. A przecież oczywista jest teza, że nie może w warunkach gospodarki rynkowej funkcjonować sprawnie społeczeństwo obywatelskie bez autentycznie wolne, ale i twórczej oraz uczciwej przedsiębiorczości.

Po trzecie wreszcie, społeczeństwo obywatelskie kosztuje. Pieniądze muszą mieć i obywatele, i rząd. Irracjonalna z tego punktu widzenia polityka finansowa lat 1998-2000 ograniczyła możliwości tak większości gospodarstw domowych, jak i państwa, które ma pełnić wobec obywateli rolę służebną. Państwo ma być wobec niego przyjazne, ale także musi być srogie sprawnością i skuteczności swego aparatu przymusu i wymiaru sprawiedliwości wobec tych, którzy ładowi społecznemu i żmudnie rodzącym się pozarządowym instytucjom obywatelskim przeszkadzają i zagrażają. Nie może rozwijać się społeczeństwo obywatelskie,  w którym rozwija się przestępczość, a przecież i temu sprzyja odwrócenie tak korzystnej w latach 1994-97 koniunktury gospodarczej.

Podpiłowanie gałęzi, na której siedzi minister finansów (czyli nasz budżet), to nic innego jak osłabienie fundamentów, na których rozwijać należy rozmaite formy aktywności społecznej i zaspokajania zbiorowych potrzeb. Bez właściwej integracji społeczeństwa - także poprzez mądre zaangażowanie finansów publicznych - nie ma szans na wzmocnienie społeczeństwa obywatelskiego. Bo społeczeństwo obywatelskie to społeczeństwo zintegrowane. Natomiast psując koniunkturę gospodarczą bez wątpienia stwarza się dodatkowe sytuacje konfliktogenne i sprzyja się dezintegracji, co widać wokół nas.            

 

Społeczeństwo obywatelskie

        Tak więc dalszy rozwój cywilizacyjny i krzewienie rodzących się zbyt wolno instytucji społeczeństwa obywatelskiego wymaga powrotu na ścieżkę szybkiego wzrostu. Każdy dzień naiwnej wiary, że mogliby tego dokonać ci, którzy nas z niej swoją nieroztropnością, brakiem kwalifikacji i pazernością sprowadzili, byłby dniem straconym. Dokonać tego mogą - być może - tylko ci, którzy nas niegdyś na tę drogę wprowadzili.

        Ponowne przyspieszenie tempa wzrostu - i to w oparciu głównie o ekspansję rodzimego kapitału - jest także historycznym imperatywem, kwestią polskiej racji stanu, ponieważ w innym przypadku coraz bardziej będzie nam zagrażało już nie urojone niebezpieczeństwo ukształtowanie się w Polsce zależnego kapitalizmu i gospodarki peryferyjnej. Lata 1998-2000 - a zwłaszcza realizowana w tym czasie polityka finansowa i przebieg prywatyzacji - znakomicie nas na te manowce popchnęły. Teraz więc trzeba skręcić we właściwą stronę. I uciekać do przodu. No bo przecież nie sposób budować w gospodarce zależnego kapitalizmu nowoczesne społeczeństwo obywatelskie.

        Jest ono wartością samą w sobie. To zrozumiałe. Ale koniecznie i do końca trzeba też pojąć, że jego funkcjonowanie i rozwój wymaga nie tylko stosownych zmian politycznych i kulturowych - dalszego postępu demokratyzacji na szczeblu państwa i lokalnym, prawdziwie niezależnych mediów i sądownictwa, apolityczności religii i kościołów, decentralizacji finansów publicznych i policji, równouprawnienia kobiet i respektu dla praw mniejszości, wolnej nauki i kultury. Wymaga to też dynamicznie rozwijającej się społecznej gospodarki rynkowej.

Aby żyć, trzeba wytwarzać i dzielić. Aby dostatnio żyć, trzeba więcej wytwarzać i sprawiedliwiej dzielić. Aby żyć godnie - trzeba rozwijać własną gospodarkę narodową. Trzeba być społeczeństwem swego kraju.