Wystąpienie profesora Grzegorza W. Kołodko, wicepremiera
i ministra finansów RP na międzynarodowej konferencji
pt. "'Nowa gospodarka' a posocjalistyczna transformacja"
Warszawa, 10 kwietnia 2003 r.


       

 

Nowa gospodarka - szanse i wyzwania

Wystąpienie prof. Grzegorza W. Kołodko, wicepremiera i ministra finansów RP, Centrum Badawcze Transformacji, Integracji i Globalizacji TIGER, Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego

 

Cieszę się z możliwości kolejnego spotkania podejmującego tak ważne i interesujące tematy naukowe. Poruszane są w nich zagadnienia dotyczące polityki gospodarczej, zarządzania i w dalszej perspektywie także efektywności gospodarczej, konkurencyjności przedsiębiorstw, a także wzrostu gospodarczego. Jeśli ktoś poszukuje odpowiedzi na pytanie na ile tak zwana "nowa gospodarka" - a dlaczego "tak zwana" o tym za chwilę - może być we współczesnym świecie w ogóle, a w krajach tzw. wyłaniających się rynków szczególnie, czynnikiem przyspieszania tempa rozwoju społeczno-gospodarczego, to trzeba pamiętać, że zawsze dobrą radą metodologiczną w ekonomii i w polityce gospodarczej jest umiejscawianie wszystkiego we właściwej perspektywie czasowej.

Niejako chorobą - ze względu na systemy gospodarcze, przynajmniej współcześnie -świata intelektualistów a nie tylko polityków, jest skłonność do skracania perspektywy historycznej, w której pewne procesy mogą ukazać całe swoje oblicze, wielce skomplikowaną naturę, występujące uwarunkowania przyczynowo-skutkowe, sprzężenia zwrotne, a także efekty wynikające z tego, że te procesy są uruchamiane. Jak wiemy, w historii ludzkości znalazło się kilka wynalazków zupełnie epokowych, które spowodowały wielki przełom. Od tego symbolicznego bez mała już koła, które z pewnością zmieniło onegdaj sposób gospodarowania ludzkości, poprzez tak wielkie wynalazki, jak - w swoim czasie - maszyna parowa, czy, później elektryczność, a jeszcze później silnik spalinowy, telefon, samolot, komputer i wreszcie internet.

Jeśli z pokorą pochylić się nad mechanizmem, w jakim działało przekładanie się tych wynalazków na wdrożenie, i tych wdrożeń z kolei na efektywność mikroekonomiczną, i tych zmian efektywności mikroekonomicznej na długofalowe tendencje rozwojowe, to chociażby w przypadku elektryczności - jednego z najbardziej wiekopomnych wynalazków ludzkości - możemy zauważyć, że od momentu, kiedy oto zabłysła pierwsza żarówka, do chwili, kiedy wprowadzenie elektryczności do przedsiębiorstw, do procesów produkcyjnych dały doraźne efekty, które obserwujemy w statystykach wydajności pracy i w tempie wzrostu gospodarczego, upłynęło aż 40 lat, czyli - biorąc pod uwagę, że wtedy ludzie żyli krócej - okres dwóch pokoleń. Dzisiaj także inaczej mierzymy czas na tej dłuższej skali. Działo się tak dlatego, że musi być przekroczona pewna masa krytyczna nasycenia sfery produkcji i usług, sfery wytwórczości i obrotu nowymi technikami i technologiami, aby dało to efekty we wzroście produkcji, we wzroście wydajności pracy i, w konsekwencji, we wzroście dobrobytu społeczeństw, wielkości całego dochodu narodowego czy produktu krajowego brutto.

Nie inaczej jest obecnie, jeśli chodzi o komputeryzację. Począwszy od krajów o najwyższym szczeblu stopnia rozwoju, z którymi - znowu popełniając bardzo istotny błąd metodologiczny - chcą i pragną porównywać się przedsiębiorcy, menadżerowie, ekonomiści, politycy, intelektualiści i - o dziwo - nawet filozofowie krajów zdecydowanie mniej zaawansowanych. Nawet w tych najbardziej zdecydowanych krajach musi upłynąć odpowiedni okres pomiędzy pojawieniem się technologii, a pojawieniem się jej skutków w sferze wydajności wzrostu gospodarczego, podobnie jak zawsze musi upłynąć okres odroczenia efektów pomiędzy poniesieniem nakładu inwestycyjnego, a pojawieniem się rezultatów w postaci wyższego poziomu produkcji.

W roku 1987, kiedy to pewnie niektórzy z naszych najmłodszych studentów dopiero co się rodzili (albo wkrótce zawitają w murach naszej uczelni, jako że wczoraj kolejny ranking potwierdził, że jest to najlepsza szkoła biznesu wśród nowych uczelni prywatnych, i chyba nie tylko w Polsce ale i w całej Europie Środkowowschodniej), wówczas jeden z laureatów nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, wybitny amerykański ekonomista Robert Solow powiedział, że "komputery widać wszędzie, tylko nie w statystykach amerykańskiej wydajności pracy". Zostało to powiedziane w Stanach Zjednoczonych w sytuacji kiedy ta potęga gospodarcza była niebywale bardziej rozwinięta niż kraje średniozaawansowane, w tym kraje posocjalistycznej transformacji liberalizującej swoje systemy gospodarcze, otwierające się na stosunki integrujące je z układem gospodarki globalnej. W tym twierdzeniu, że oto komputery widać wszędzie, tylko nie w statystyce wydajności pracy, była zawarta także chęć, czy skłonność do skracania perspektywy, gdyż wówczas jedni zapowiadali wielki przełom, jaki w związku z tym musi nastąpić w wytwórczości, a inni mieli do tych pierwszych pretensje, że jest to nadmierny optymizm, są to hipotezy których nie weryfikuje rzeczywistość. Wobec tego, być może opierały się one o fałszywe założenia teoretyczne.

Okazuje się jednak, że było tak nie dlatego, że boom gospodarczy w USA, który obserwowaliśmy w latach dziewięćdziesiątych w tej najbardziej zaawansowanej, najpotężniejszej gospodarce świata, w dużym stopniu spowodowany był ekspansją tego, co nazywamy "nową gospodarką". Działo się tak dlatego, że została przekroczona masa krytyczna nasycenia elementami twardej infrastruktury, hardware'u "nowej gospodarki", jak i tej miękkiej tkanki w postaci wiedzy, w postaci software'u, w postaci instytucjonalizacji, która sprzyja rozwojowi ekspansji tego sektora. Tak więc masa krytyczna jeśli chodzi o ilość komputerów nie tylko wielkich systemów, ale również osobistych, zarówno w firmach, instytucjach, biurach, w bankowości i finansach, a przede wszystkim w gospodarstwach domowych, bez których nasycenie odpowiednią ilością komputerów osobistych i łączy internetowych, cały interes kryjący się za zbitką pojęciową "nowa gospodarka" rozwinąć skrzydeł nie może. Wtedy właśnie dostrzegliśmy to w zmianach wydajności pracy, czego wcześniej nie było, a dostrzec można, ale właśnie w bardzo specyficznej sytuacji, w jaką uwikłana była gospodarka amerykańska mając także niepowtarzalną i jedyną w warunkach układu globalnego zdolność do absorpcji kapitału ludzkiego, niezbędnego dla ekspansji tego sektora "nowej gospodarki", wykształconego gdzie indziej na koszt innych podatników. W takiej luksusowej sytuacji znajduje się bardzo niewiele państw na świecie. Poza Stanami Zjednoczonymi jest to jeszcze w jakimś stopniu Kanada i Australia, Nowa Zelandia i w pewnym stopniu Republika Południowej Afryki, choć na skalę już tylko regionalną, ale także, co ciekawe - nad czym warto zastanowić się przy innej okazji - ze względu na ruchy migracyjne towarzyszące liberalizacji i globalizacji niektórych bardziej zaawansowanych krajów posocjalistycznych, które mogą czerpać z zasobów kapitału ludzkiego, z niektórych innych, mniej zaawansowanych technologicznie i instytucjonalnie, na drodze do budowy gospodarki rynkowej, krajów posocjalistycznych, a więc kraje, do których także ta siła robocza może dopływać.

Wobec tego, jeśli ktoś próbuje uogólniać wnioski amerykańskie, to popełnia bardzo wielki błąd metodologiczny. Wynika on z tego, że wnioski te po prostu nie podlegają bezkrytycznemu uogólnieniu, są uwikłane w niebywałą dyferencję wynikającą nie tylko z wielkiego rozwoju technologicznego, cywilizacyjnego i dojrzałości choć wciąż nie perfekcji, czego dowodzą inne problemy, czy wręcz skandale, takie jak np. wokół Enronu, czy nieprawidłowości funkcjonowania instytucji związanych z audytem. Jednakże nawet w tak rozwiniętej gospodarce istnieją cechy specyficzne, które są niepowtarzalne gdzie indziej, czy w szczególności w tak rozwiniętej gospodarce, np. w postaci absorpcji niezwykle wykwalifikowanej siły roboczej uzupełniającej ten kapitał finansowy, który finansuje te przedsięwzięcia i technologie, siły która jest już na miejscu, łącznie z twardym jej wyposażeniem czy oprzyrządowaniem.

Dlaczego tzw. autorzy koncepcji "nowej gospodarki" wprowadzili to pojęcie do obiegu i dlaczego ono się przyjęło? My też się nim posługujemy w naszej uczelni i naszych pracach badawczych, choć bierzemy je w cudzysłów, albo mówimy "tak zwana" dlatego, że nie ma i nie było żadnej "nowej gospodarki". "Nowa gospodarka" miała na pozór implikować to, że są nowe prawa gospodarcze, że oto przestaje działać siła grawitacji, jak przy oderwaniu się od siły przyciągania ziemi, przeniesienia się w przestrzeń kosmiczną. Takie rzeczy mogą mieć miejsce, jeżeli nie działa siła przyciągania, o czym wiemy z fizyki w określonych warunkach, gdzie również może się zdarzyć, że nie działają pewne klasyczne prawa ekonomiczne w określonych warunkach, ale "nowa gospodarka" bynajmniej tych warunków tak nie zmieniła i dalej działają prawa popytu i podaży, dalej działają prawa związane z funkcjonowaniem cen oczyszczających rynek, dalej działają prawa z przepływami kapitału do sektorów i regionów, gdzie jest wyższa stopa zwrotu z inwestycji, dalej działają prawa wymuszające postęp technologiczny w warunkach zliberalizowanej konkurencyjnej walki firm, sektorów gospodarek narodowych w układzie globalnym. Natomiast pojawienie się nowych technik i technologii oraz towarzyszących temu zmian w sposobach zarządzania, w przepływach finansowych, także w sposobach zaspokajania potrzeb zarówno producentów jak i konsumentów, zarówno inwestorów jak i gospodarstw domowych, zmieniło wiele sposobów gospodarowania.

Pojawiły się nie tylko nowe produkty wynikające z postępu technicznego, ale także nowe techniki zarządzania, nowe sposoby robienia interesów, nowe sposoby transferu samej techniki i technologii, wymiany informacji, porozumiewania się ludzi, nowe sposoby edukacji obsługi finansowej i bankowej, zarządzania instytucjami zbiurokratyzowanymi, administracją, to wszystko co w literaturze anglojęzycznej poprzedzamy literką "e". Jest to więc e-economy, e-finance, e-marketing, e-biznes, e-education, e-entertaiment, e-administration albo e-government etc. Jednakże nie jest to "nowa gospodarka"; dalej działają prawa popytu i podaży, i bardzo szybko okazało się jak naiwnymi były poglądy sugerujące, że oto już wkrótce będzie tak wielki, gigantyczny boom, że wskaźnik Dow Jones przekroczy 36 tysięcy, w sytuacji kiedy należało oczekiwać, że abberacją jest już to, iż dociera on do 12 tysięcy.

Jeszcze większe było rozczarowanie, przynajmniej dla tych, którzy nie do końca zrozumieli, że w rzeczy samej mamy do czynienia nie tyle z "nową gospodarką", ile z balonem związanym z "nową gospodarką". Mam na myśli załamanie się indeksu giełdy nowych technik i technologii Nasdaq, gdzie spadł on z ponad 5 tysięcy do tysiąca kilkuset raptem punktów pokazując, jak nadmiernie wygórowane były oczekiwania co do możliwości trwania tego boomu. Był on bowiem oparty przede wszystkim o zmianę oczekiwań, które z kolei były funkcją pewnych zmian technologicznych i przechodzących z wizji w iluzję wyobrażeń co do tego, jak dalece te zmiany mogą zmienić sposób gospodarowania. Stąd wziął się syndrom "nowej gospodarki", także z tym jego komponentem, w którym wizje zmieniają się w iluzje i za to przychodzi potem płacić dużą cenę. Co ciekawe, wyższą cenę płacą te państwa, które bardziej były w te iluzje uwikłane, a więc np. Stany Zjednoczone, które w większym stopniu ponoszą konsekwencje obnażenia tej iluzji i pęknięcia balonu na giełdach nowych technik i technologii, niż np. Rosja, która bynajmniej w ten proces nie była uwikłana.

Bynajmniej nie oznacza to w żadnym stopniu, że rosyjska gospodarka jest w jakimkolwiek stopniu w lepszej sytuacji niż amerykańska, natomiast nie ma tego rozczarowania i tym razem wychylenia idącego w drugą stronę, w postaci być może zbyt dużego pesymizmu. Bo o ile nie ma "nowej gospodarki" - są tylko nowe techniki i technologie i nowe sposoby zarządzania oraz organizacji rynków finansowych i wielu innych form aktywności gospodarczej, ale nie tylko, bo także w zakresie edukacji, rozrywki, administracji, wymiany informacji - to dalej, jak powiadam raz jeszcze, działają stare prawa gospodarcze. Wobec tego, w dalszych naszych badaniach coraz częściej zaczęliśmy mówić nie tyle o samej "nowej gospodarce" jako takiej, ile o znaczeniu technologii informatycznych i telekomunikacyjnych dla rozwoju społeczno-gospodarczego, dla unowocześniania struktury gospodarczej, dla dźwigania jakości kapitału ludzkiego i - stąd - zwrotnego wpływu także na efektywność mikroekonomiczną i tempo wzrostu gospodarczego.

Pytanie następne jest takie: w jakim stopniu w krajach tzw. wschodzących rynków, w tym w ich specyficznej grupie, w której żyje i pracuje - może dokładniej żyje, bo pracy nie zawsze i nie wszędzie dla wszystkich starcza, ze względu na towarzyszące transformacji bezrobocie, w niektórych przypadkach niestety masowe - około 400 milionów ludzi, a jeśli do tego doliczyć Chiny, które idą inną drogą do gospodarki rynkowej i Indochiny, to 1.700 milionów ludzi - ten postęp techniczny i technologiczny w obszarze technologii informatycznych może przyczynić się do przyspieszenia tempa wzrostu gospodarczego?

Patrząc na to i od strony teoretycznej, i od strony praktycznej, także tym razem nie mam złudzeń, że wciąż tkwimy w świecie nadmiernych wyobrażeń i oczekiwań, w naiwnej wierze, że oto dzięki nasyceniu tą technologią i wynikającą z tego, czy towarzyszącą temu wiedzą, będziemy w stanie bardzo zdynamizować naszą gospodarkę. Tym się różnimy, my - wyłaniające się gospodarki rynkowe, zarówno posocjalistyczne, jak i inne - od krajów wysokorozwiniętych, że nie tylko mamy mniej technik i technologii oraz umiejętności w zakresie technik komputerowych i informatycznych, ale mamy zdecydowanie dużo więcej starych problemów, które te nowoczesne kraje potrafiły się już dawno rozwiązać.

Mówiliśmy o tym więcej przy okazji naszej ubiegłorocznej konferencji "Nowa gospodarka - stare problemy", ale nie można rozwiązać komputeryzacją niedostatku twardej infrastruktury w postaci niewydolnego systemu komunikacji czy transportu. Internet nie zastępuje autostrad, komputery nie zastępują powszechnego dobrego wyedukowania na poziomie co najmniej średnim, jeśli nie wyższym. Oprogramowanie komputerowe nie zastępuje sprawnie funkcjonującego handlu hurtowego i detalicznego. Rozwinąć się może handel elektroniczny tylko wtedy, gdy w rzeczywistości sprawnie funkcjonuje cała logistyka twarda - nie wirtualna - realna, która umożliwia wprowadzanie nabywanych poprzez posługiwanie się elektronicznymi instrumentami płatniczymi przestrzeni wirtualnej towarów. Te towary muszą być jednak, koniec końców, fizycznie dostarczone. Musi istnieć kierowca, musi być ciężarówka, musi być droga, musi być magazyn, musi być instytucja, która ubezpiecza tę transakcję. Bez tego ten element kompleksowości jest niezbywalnym czynnikiem korzystania z dobrodziejstw tzw. nowej gospodarki dla popychania efektywności na wyższe pułapy i przyspieszania tempa wzrostu gospodarczego. Tutaj, w bardzo niewielu przypadkach, mamy do czynienia z substytucją "starej" gospodarki przez "nową" gospodarkę, a najczęściej mamy do czynienia z koniecznością komplementarności sprawności w jednym zakresie i drugim. Z tego też punktu widzenia występuje tu nie tylko konieczność, używając języka komputerowego, systemowej kompatybilności starej i nowej gospodarki, jeśli wziąć te dwa sektory w cudzysłów i posłużyć się tymi pojęciami, ale także występuje element konkurencyjności. Dlatego, że obie zabiegają i konkurują o ten sam kapitał.

Gdyby na chwilę przerwać to lekkie, łatwe i przyjemne życie, jakim jest występowanie na konferencjach naukowych, i wrócić do tego czym się zajmowałem kilkanaście godzin temu i czym będę się zajmował za godzin kilkanaście, to jest pytanie, czy w tak wspaniałym kraju jak Polska, na początku piętnastego roku transformacji, jako że 3 dni i 14 lat temu wstaliśmy od naszego narodowego mebla, "okrągłego stołu", inicjując tę transformację, budujemy gospodarkę opartą o wiedzę czy o wieprzowinę? Czy my rozwijamy bardzo szybko i przede wszystkim nową gospodarkę, czy hołubimy starą gospodarkę, która opiera się na węglu i stali? Ktoś powie: "Chwileczkę, przecież Unia Europejska, z którą z kolei integrujemy się za 375 dni, zaczynała mniej więcej także od tego, że nazywała się Europejską Wspólnotą Węgla i Stali". Tylko, że to było wtedy, a teraz jest teraz. Tu widać jak zmieniło się oblicze gospodarki światowej, w tym także europejskiej, zwłaszcza tej bardziej rozwiniętej. Dzisiaj ona nie jest oparta na węglu i stali, i marzy jej się, żeby oto już za 7 lat, w roku 2010, być najbardziej konkurencyjną gospodarką opartą na wiedzy.

W sposób oczywisty jest to kolejna iluzja a nie wizja, choć są tu pewne elementy wizji i warto nad nią pracować. Dlaczego iluzja? Nie mam najmniejszej wątpliwości, że w roku 2010 najpotężniejszą i najbardziej konkurencyjną gospodarką opartą o wiedzę nie będzie Unia Europejska, tylko będą nią nadal Stany Zjednoczone. Wszystkie wskaźniki i logika procesów rozwojowych na to wskazują. Natomiast mieć ambicje jest dobrze, obojętnie czy jest to Tadżykistan, czy jest to Ukraina, czy jest to Słowenia, czy jest to Unia Europejska, czy są to nawet Stany Zjednoczone. Każdy musi mierzyć daleko, żeby biec szybciej do przodu, trochę tak jak w przypadku tych turystów, którzy spożywali kanapkę pod drzewem w Bieszczadach, w naszym Parku Narodowym, i pojawił się niedźwiedź. Jeden z nich rzucił kanapkę i wyciągnął buty do joggingu z plecaka. Drugi, zdziwiony, mówi: "Co ty głupi, sądzisz, że ty będziesz biegł szybciej niż niedźwiedź?" Tamten na to odpowiada: "Nie, sadzę, że będę biegł szybciej niż ty." Więc chodzi o to, żeby biec do przodu szybciej niż inni. Jeśli już ktoś ma zostać i przegrać, a to w paszczy niedźwiedzia, a to w zapyziałej gospodarce opartej o węgiel i o wieprzowinę, to trzeba znaleźć sposób, żebyśmy to nie byli my.

Z tego punktu widzenia, jeśli kraje wyłaniających się rynków chcą w większym stopniu korzystać z efektów synergii, z efektów rozprzestrzeniania się "nowej gospodarki", przenikania wszystkich sektorów, przede wszystkim z tego postindustrialnego, ale także przemysłowego w ramach układu tercjalnego - gdyż jest coraz większe nasycenie technologiami informatycznymi - ale także w jakimś stopniu tego pierwszego, tradycyjnego, związanego z rolnictwem i wydobyciem, pozyskiwaniem pierwotnych surowców do produkcji, to trzeba pamiętać o tym, że gospodarka nowa może się rozwijać, jeśli stara będzie sprawnie funkcjonowała, bo nowa tej starej nie zastąpi w dającej się przewidzieć przyszłości, nawet w najbardziej rozwiniętych technologicznie krajach. Zmieniają się tylko proporcje. Zmieniają się proporcje w nakładach kapitałowych, zmieniają się proporcje w zatrudnieniu, zmieniają się proporcje w kształceniu, czasami na zasadzie wahadła wychylają się na niewłaściwą stronę. W tym chociażby sensie będziemy także obserwować, i już obserwujemy, pewne problemy.

W niektórych krajach, również posocjalistycznej transformacji, zauważamy przeinwestowanie kapitału ludzkiego, a więc zbyt dużej podaży wykwalifikowanej siły roboczej w zakresie informatyki, informatyzacji, obsługi komputerów, zdecydowanie większej niż jest w stanie efektywnie wchłonąć rynek, który cały czas jest jakąś kompozycją tej "starej" i tej "nowej" gospodarki. Cechą gospodarek wyłaniających jest również i to, w odróżnieniu od krajów wysokorozwiniętych instytucjonalnie, gospodarczo i technologicznie, że zdecydowanie mniejsze zainteresowanie tą innowacyjnością techniczną, technologiczną, występuje po stronie przedsiębiorcy.

W większości krajów integrujących się obecnie z Unią Europejską, gdzie utyskuje się, zresztą nie bez powodu, na stosunkowo niski poziom nakładów na badania i wdrożenia, na naukę, mamy syndrom taki, że udział budżetu państwa, a więc i pieniędzy publicznych na koszt podatnika, finansowanie nauki, badań i wdrożeń, jest właściwie wysoki relatywnie, dużo wyższy niż w krajach wysoko rozwiniętych. Choćby w naszej pięknej Polsce 2/3 z tego, co wydajemy na naukę, to są pieniądze podatników, które idą przez budżet państwa. A tylko 1/3 płynie z sektora prywatnego przedsiębiorcy. We Francji, w Finlandii, w Irlandii - na którą też tak się lubimy powoływać - i w Grecji - na którą powołujemy się mniej, choć teraz powoływać będziemy się nieco więcej, chociażby przez parę dni, jako że kilku z nas tam leci podpisywać najważniejszy papier naszego życia - wydaje się 2/3 z kieszeni przedsiębiorców, a tylko 1/3 idzie z budżetu państwa.

Wobec tego jeśli pytamy: skąd ma się brać kapitał i w jaki sposób dofinansowywać przekuwanie - mówiąc językiem Kaleckiego - gospodarki na wyższą technikę, na większe zaangażowanie kapitałowe? Tylko teraz nie chodzi o tradycyjne linie produkcyjne, maszyny, urządzenia, tylko te elementy, które kryją się za pojęciem "nowa gospodarka". Część odpowiedzi polega na tym, że to jednak musi na siebie wziąć prywatny sektor. Skoro istotą, obok budowy instytucji, czy przede wszystkim budowy instytucji, jest prywatyzacja, denacjonalizacja w warunkach przejścia do gospodarki rynkowej w krajach posocjalistycznych, to w tym trzeba być konsekwentnym. Bo istotą również tej przebudowy musi być to, że ciężar finansowania również badań i wdrożeń przesuwa się z sektora państwowego na sektor prywatny. I tu trzeba przyznać, że jesteśmy bardzo mocno w tyle, słabi instytucjonalnie, logistycznie, finansowo, jeśli chodzi o instrumentację o kapitał, który mógłby w coraz większym stopniu, coraz bardziej wartkim strumieniem finansować te zmiany techniczne i technologiczne. Polityka ma w tej sprawie wiele do powiedzenia, może to przez rozwiązania fiskalne, poprzez politykę edukacyjną, poprzez temperowanie roszczeniowego podejścia ze strony starych sektorów wpływać na zmianę tych proporcji. Jest to jednak proces długi, a lobbing polegający na tym, że rzecznicy tzw. nowej gospodarki będą nieustannie zgłaszali postulaty zwiększonego finansowania do takich czy innych władz, jest bardzo nieefektywny, dlatego że on nie służy rozwiązywaniu problemów, które w rzeczywistości tutaj występują. To jest godne zastanowienia się i być może przy okazji czwartej naszej konferencji, bo sądzę, że to przedsięwzięcie, będące już tradycją Uczelni Koźmińskiego, jest bardzo interesujące.

Warto byłoby się zastanowić co w wyłaniających się rynkach, mniej w sumie rozwiniętych, zaawansowanych, można uczynić od strony strukturalnej, instytucjonalnej, finansowej, edukacyjnej i politycznej, żeby w rzeczywistości sektor prywatny chciał rozwoju tej tzw. nowej gospodarki, a nie tylko uczeni i część biurokracji, o czym słyszymy trochę i będziemy słuchać przez całą naszą konferencję, a także jutro podczas wystąpienia Ministra Nauki i Informatyzacji. Warto zastanowić się czy ta triada - nauka, biznes, polityka - jeśli chodzi o wspieranie technik komputerowych, informatyzacji, jest właściwie ustawiona i co my moglibyśmy sobie podpowiedzieć nawzajem, co by tu można byłoby uczynić, aby działało to lepiej i sprawniej.

Są pewne metody analizy regresji, pewne metody studiów komparatywnych, pewne ujęcia modelowe także przygotowywane w ramach prac prowadzonych w Centrum Badań Transformacji, Integracji i Globalizacji Tiger a publikowane i w naszych wydawnictwach i również w literaturze anglojęzycznej, światowej, pokazujące, że wyraźnie jednak rośnie wydajność pracy dzięki temu, że rozwija się sektor technologii informatycznych. Jeśli ktoś powiada, że nie za bardzo widać to w statystyce wzrostu gospodarczego, to ja bym powiedział, że w statystyce wydajności pracy to już zaczynamy widzieć. Proszę bowiem zwrócić uwagę, że w krajach posocjalistycznej transformacji, w odróżnieniu od krajów wysokorozwiniętych, wydajność pracy rośnie dużo bardziej niż ogólnie produkcja dlatego, że produkcja rośnie a bezrobocie wzrasta. Rośnie ono jednak zasadniczo w starych sektorach, a nie nowych. Problem polega na tym, że my musimy znaleźć sposób strategiczny i długofalowy na to, by szybciej przybywało nowych, konkurencyjnych, na wyższym poziomie kapitału ludzkiego i, w ślad za tym, lepiej płatnych miejsc pracy w nowych sektorach w tym komponencie, tzn. nowej gospodarki, niż musi ich ubywać we współczesnym świecie w warunkach otwartej gospodarki rynkowej w samych sektorach.

Gdyby znowu na chwilę tylko przeskoczyć z cudownego świata nauki do koszmarnego świata polityki, to mogę państwu powiedzieć, że wczoraj w polskim parlamencie usłyszałem od jednej z parlamentarzystek, że przecież wszyscy wiedzą, że kołem postępu, czy siłą napędową postępu, są rodziny wielodzietne. Chcemy się nad tym zastanawiać, jak prowadzić politykę w pięknym kraju o wielkich ambicjach, a jeszcze większych tradycjach, jak prowadzić gospodarkę i politykę gospodarczą, żeby przyspieszać tempo wzrostu gospodarczego, żeby wrócić na trajektorię ścieżki wzrostu ponad dwukrotnie szybszej niż w gospodarce światowej i Unii Europejskiej, z którą się integrujemy, jak zamykać tę lukę cywilizacyjną skoro trzeba borykać się także z takimi odpowiedziami. Dlaczego ja nie rozumiem tego, że kołem napędowym gospodarki są rodziny wielodzietne, wobec czego trzeba wprowadzić ulgi podatkowe według ilości dzieci, trzeba obniżyć podatki pośrednie na wszystkie artykuły, które są przedmiotem konsumpcji rocznej?

Polityka ma często tendencje wprost ulegania tym roszczeniom i mechanizm dystrybucji jest zbyt mocno wychylony w tę stronę, a nie w tę gdzie mamy ten nośnik postępu, jakim są nowe techniki i technologie. Są pytania, na które bardzo łatwo odpowiada się w salach konferencyjnych, natomiast bardzo trudno odpowiada się na nie w rzeczywistym procesie społeczno-gospodarczym i finansowym. Nie oznacza to, że tych trudności nie należy i nie potrafimy skutecznie, choć może nie tak szybko, jakby niektórzy chcieli, przezwyciężyć.

Jeśli mówimy o długiej ścieżce czasowej, to odbądźmy jeszcze jedną podróż w czasie, i cofnijmy się 500 lat. A co było 500 lat temu? 500 lat temu Chiny były technologicznie nie gorzej, a może lepiej rozwinięte i zaawansowane niż to, co jest obecnie Wielką Brytanią. A co się stało, że potem został uruchomiony proces, ruszył pociąg postępu, do którego jedni wsiedli, a inni nie i luka zaczęła być coraz większa? Jeśli się nad tym zastanowić z takiej perspektywy, i historycznie, i z poziomu wzroku bardzo wysoko lecącego ptaka, to dojdziemy do wniosku, że rzeczywisty postęp dokonuje się wtedy, kiedy zbiegają się trzy procesy równocześnie.

Jednym z nich, absolutnie niezbywalnym, jest postęp techniczny i technologiczny. On ma znowu różne oblicza. Kiedyś wielkim przełomem była maszyna Gutenberga, a dzisiaj człowiek się irytuje, jeśli jakaś strona internetowa otwiera mu się w siedem sekund a nie w dwie. Kiedyś przesłanie książki przez Atlantyk było niebywale skomplikowanym przedsięwzięciem, dla większości śmiertelników w ogóle niewyobrażalnym, tak samo, jak my nie zadajemy sobie pytania jakby wysłać coś z WSPiZ na ulicy Jagiellońskiej na Marsa.

Musi więc nastąpić postęp w nauce i technice. Ale to nie wystarczy. Nie wystarczy, że wiemy jak, dlatego że możemy jeszcze nie wiedzieć jak to wprowadzić, albo jeszcze nie możemy wprowadzić tego z innych względów. Potrzebny jest drugi postęp, potrzebny jest postęp ekonomiczny i to też jest warte dalszych badań. Również na naszej uczelni, w ramach naszych prac badawczych jak wykorzystać naszą wiedzę ekonomiczną i jak postawić pytania, na które trzeba poszukać odpowiedzi, bo być może jeszcze odpowiedzi na nie mamy, jeszcze tej wiedzy nie mamy. Istnieje jednak coś takiego jak postęp ekonomiczny i w tej sprawie cały czas jest bardzo wiele pytań, jak ulokować kapitał, jak organizować rynki finansowe, jak akumulować środki na finansowanie badań i wdrożeń. Jak dzielić się kosztami i efektami tego w krótkim i dłuższym okresie. Jaką prowadzić politykę patentową, jak współzawodniczyć i rywalizować ale także współpracować nie tracąc najwartościowszej części kapitału, jaką jest kapitał ludzki w układzie otwartym i zlokalizowanym.

Trzecim wreszcie elementem jest postęp polityczny. Musi więc istnieć klasa polityczna i przywódcy polityczni, którzy mają wizję a nie iluzję, że kombinacja tego pierwszego postępu i tego drugiego, tych czynników stricte technologicznych i ekonomiczno-finansowych, jest czynnikiem postępu, poprawiającym kondycję całych państw, gospodarek narodowych i społeczeństw tych gospodarek.

Węgrzy nie mają problemu ze stoczniami, dlatego, że nie mają morza. My mieliśmy morze i wielki przemysł stoczniowy, dlatego dzisiaj mamy problemy. Pewne problemy strukturalne ze starymi przemysłami są bardzo specyficzne, wynikają także z postępu technicznego i technologicznego, a to, co kiedyś było dumą narodową, także ten węgiel i stal, a to wokół Filadelfii, a to w Zagłębiu Saary czy w Lotaryngii, z czasem okazuje się być tzw. kulą u nogi. Po jakimś czasie okazuje się być tylko wspomnieniem z przeszłości, o czym uczymy się już z historii gospodarczej, a nie z podręczników jak prowadzić politykę strukturalną w skali mikroekonomicznej.

Jeśli wrócić teraz do tej paraleli pół milenium temu, to akurat okazuje się, że w procesie europejskim zbiegały się te trzy tendencje. Pojawiały się kolejne elementy wynikające z odkryć wynalazków, choć trwało to wolno, a bardzo szybko poszło do przodu dopiero w końcówce XVIII wieku. Wiek XIX jest w rzeczywistości wiekiem wspaniałym z tego punktu widzenia, jeśli chodzi o postęp techniczny i technologiczny, ale znakomicie także rozwinęła się wiedza ekonomiczna i makroekonomia, także elementy mikroekonomii i pierwsze elementy zarządzania oraz nauki o finansach i ekonomii branżowych, ujęć sektorowych, które umożliwiały kombinowanie wynalazków technologicznych, technicznych z wynalazkami ekonomicznymi. Wynalazek taki jak maszyna parowa poprowadził do stworzenia lokomotywy, która popchnęła do stworzenia kolei żelaznych, a koleje żelazne prowadziły w zasadzie do stworzenia instytucji takiej jak spółka kapitałowa, co z kolei pokierowało do czegoś takiego jak rynek kapitałowy, co z kolei prowadziło do czegoś takiego jak giełda. Widać tu, że jedno z drugim się sprzęgało zwrotnie i posiłkowało nawzajem. Ale jeszcze na wierzchu, czy obok tego, musiała być klasa, elita polityczna, która miała odpowiednią wizję, potrafiła to zinstytucjonalizować, ukierunkować, zdyscyplinować i walczyć z patologiami, które się przy okazji pojawiały.

Dzisiaj nie potrafimy tego nawet zrozumieć, ale jak się pojawiło kolejnictwo żelazne w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, to firm, które organizowały koleje było ok. 5 tysięcy, podobnie jak tzw. firm internetowych w pierwszych dniach kiedy pojawił się internet, albo podobnie jak banków w Rosji po przełomie roku ‘92, kiedy to byli dumni z tego, że oni mają 2,5 tys. banków a my w Polsce tylko 90. Potem okazało się, że trzeba je konsolidować, i czasami jest tak, że im mniej banków, tym jest lepiej, i że linie kolejowe nie mogą funkcjonować prawidłowo jeśli jest 5 tysięcy przedsiębiorstw, które tym zarządzają, bo akurat one mają polegać na tym, że te tory mają ciągnąć się od Bostonu do San Francisco, a nie że każdy będzie miał po 100 mil torów kolejowych, które nie będą ze sobą połączone.

Podobnie jest z elementami "nowej gospodarki". Bardzo wiele rzeczy wymaga pewnej koordynacji, ale trzeba także narzucać poprzez politykę standardy, instytucje, regulacje, zmuszać podmioty gospodarcze, żeby pro publico bono dostosowywały swoje zachowania do tego, co w rzeczy samej przekłada się na ogólny postęp i techniczny i ekonomiczny i społeczny. I warto o tym pamiętać dlatego, że dzisiaj też jesteśmy w niezwykle przełomowym okresie historycznym i wychodzimy z założenia - i w wielu przypadkach ono się okaże niestety fałszywe - że oto pojawiła się tzw. nowa gospodarka, że jest pewna, bezsprzecznie kolejna faza wielkiej rewolucji przemysłowej związana z komputerem, internetem, informatyzacją. A także, że oto dokonuje się wielki przełom polityczny i instytucjonalny w naszej części świata, polegający na przechodzeniu od gospodarki centralnej i planowanej, w takim czy w innym stopniu zreformowanej pod kątem rynku do otwartej gospodarki zliberalizowanego rynku. Z tych dwóch faktów jeszcze wcale nie wynika, że to się wszystko zakończy szczęściem, a mianowicie wejściem i utrzymaniem się na trwałe na ścieżce szybkiego wzrostu i rozwoju społeczno-gospodarczego. To jeszcze wymaga tego trzeciego komponentu. Nie tylko wiedzy technicznej, nie tylko wiedzy ekonomicznej, co od czego zależy i co jak działa, ale także pewnej wiedzy i umiejętności politycznej, żeby sprzyjać twórczemu kombinowaniu tych dwóch postępów, tego postępu technicznego i technologicznego i tego postępu ekonomicznego.

Dzisiaj dostałem książkę pod redakcją Mario Nutiego i Milicy Uvalica pt. "Post-Communist Transition to a Market Economy - Lessons and Challenges", w której mam swój rozdział zatytułowany "Globalisation and Catching-up. From Recession to Growth in Transition Economies". Otóż na okładce, co ciekawe, nie ma tym razem kuli ziemskiej i komputera, telefonu komórkowego czy DVD-playera. Na okładce mamy ruinę i wrak samochodu. Być może okładką tak wygląda, gdyż jednym z edytorów tej książki jest profesor z Serbii i tam patrzą na transformację posocjalistyczną inaczej niż my to czynimy w Budapeszcie, Pradze, Warszawie czy Tallinie. Ale to także dowodzi tego, że z samego faktu transformacji, z samego faktu, że istnieje wokół nas ten postęp techniczny i technologiczny jeszcze wcale nie wynika, że od razu musimy umieć rozwiązywać problemy i musi być postęp w postaci doganiania krajów bardziej od nas rozwiniętych. Nie wynika tak, ponieważ można w wyniku, a to konfliktów etnicznych, a to z braku zdolności do rozwiązywania pewnych problemów strukturalnych i instytucjonalnych ze strony tego trzeciego komponentu, którym jest polityka, doprowadzić do sytuacji takiej, że będzie się działo coraz gorzej a nie coraz lepiej.

Możliwe jest natomiast to - i oby jak najwięcej narodów i krajów wyłaniających się rynków nie tylko typu posocjalistycznego potrafiło skorzystać - że jeśli postęp polityczny będzie sprzyjał mądremu wykorzystywaniu postępu ekonomicznego, choć na ten temat my ekonomiści, co nim jest, a co nim nie jest, możemy się różnić. Jedni bowiem będą twierdzić, że kołem napędowym gospodarki jest wielodzietna rodzina, a inni będą twierdzić, że są nim właśnie inwestycje w kompleks informatyczno-komputerowy. I jeśli to wszystko będzie osadzone bardzo mocno w postępie technologicznym, ekonomicznym, czy we wsparciu ze strony postępu politycznego, wówczas będziemy coraz więcej widzieć tych dobrych efektów, tego postępu i nie będziemy wątpić w to, że w rzeczy samej nowa gospodarka, czy tzw. nowa gospodarka, dynamizuje całą gospodarkę wyłaniających się rynków. Natomiast, żeby tak się stało, trzeba właśnie kombinować te trzy funkcjonujące czasami w autonomii od siebie sfery polityki, gospodarki i technologii. I być może także i temu wątkowi, na ile polityka sprzyja tym zmianom, warto poświęcić podczas naszej debaty nieco więcej uwagi. Dziękuję bardzo.