Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Wywiady

 

Publikacje

Książki

Eseje

Working Papers

Artykuły

Wywiady

CV

Kontakt

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

"Gazeta Pomorska", Toruń, 24 stycznia 2001 r.   

 

Dryf w oceanie

 

Rozmowa z prof. GRZEGORZEM W. KOŁODKO

wicepremierem i ministrem finansów w latach 1994-97

Dyrektorem TIGER - Centrum Badawczego Transformacji, Integracji i Globalizacji

 

- Jak pan ocenia nominację Leszka Balcerowicza na szefa banku centralnego?

 

- Lepiej by było, gdyby prezesem NBP został niezależny fachowiec, a nie człowiek, który właśnie zrezygnował z fotela szefa partii. Ale nie przeceniałbym tego stanowiska. W ramach programu "Strategia dla Polski" na prezesa banku centralnego nałożyliśmy swoisty kaftan bezpieczeństwa w postaci Rady Polityki Pieniężnej. Dzięki takiemu rozwiązaniu, wśród kreatorów polityki monetarnej szef NBP jest pierwszym, ale tylko jednym z dziesięciu. Mam nadzieję, że zbiorowa mądrość RPP wpłynie na podejmowanie w przyszłości dobrych decyzji, choć w przeszłości Rada także nie uniknęła błędów. Teraz ma tylko jedno do zrobienia: powinna natychmiast obniżyć stopy procentowe. I prezes NBP, i członkowie RPP wykazaliby się mądrością, gdyby zrobili to na styczniowym posiedzeniu. Już na początku grudnia Międzynarodowy Fundusz Walutowy - po zakończeniu oceny polskiej gospodarki - zalecał obniżenie stóp. Ktoś ocenił jednak, że powinniśmy być bardziej papiescy niż sam papież.

 

- O ile trzeba je obniżyć?

 

- O 2 proc., z ewentualną korektą w ślad za spadającą inflacją - bo inflacja teraz będzie spadać. Zresztą obniżenie stóp w obecnej sytuacji sprzyjałoby dalszemu obniżaniu inflacji. Teza, że jeśli się teraz obniży stopy procentowe, to może to zagrozić spadkowi inflacji, jest fałszywa. Wysokie stopy procentowe są niezwykle kosztowne dla polskich przedsiębiorców i podatników. Wszyscy płacimy za to swoiste frycowe - bo płacimy znacznie wyższe odsetki od naszego długu publicznego (także kapitałowi spekulacyjnemu, do którego "pomocy" musimy się uciekać w obliczu istniejącego deficytu). Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że w związku z tym np. za tragiczną sytuację materialną służby zdrowia większą winę ponosi bank centralny i RPP, niż minister zdrowia. Przeciąganie decyzji o obniżce stóp - i tak koniecznej - każdego dnia bardzo wiele kosztuje polskie kobiety i mężczyzn, producentów i konsumentów, społeczeństwo i państwo.

 

- Ustępująca prezes NBP życzyła następcy, by złotego zastąpił w Polsce euro. Co pan o tym sądzi?

 

- Jakiś czas temu, w programie "Euro 2006" nakreśliliśmy koncepcję wprowadzenia Polski do wspólnej strefy walutowej UE w 2006 roku. Kiedy opracowałem ten program w 96 roku, niektórzy uważali, że to iluzje. Sądziłem, że jest to wizja pragmatyczna. Mam nadzieję, że się to uda. To jest trudne, to jest możliwe, to jest potrzebne: bo zmniejszy koszty obsługi długu publicznego i poprawi konkurencyjność polskich przedsiębiorstw.

 

- Co by pan doradził prezydentowi Kwaśniewskiemu, gdyby zapytał pana, czy podpisać ustawę reprywatyzacyjną?

 

- Odpowiedziałbym, że ona nadaje się tylko do zawetowania. Jest nie do sfinansowania. Uważam, że ta ustawa jest zdecydowanie bardziej pod prąd logiki procesu naszej integracji z UE, niż może być instrumentem urzeczywistniającym czy przyspieszającym ten proces. I nie jest prawdą, że UE - światli politycy z tamtej strony, inwestorzy i przedsiębiorcy, a także tamtejsza opinia publiczna - oczekuje takiego prawa. A sprawę rozliczeń z przeszłości trzeba rozwiązać raz na zawsze i do pewnych kwestii już nigdy nie wracać. Trzeba bowiem pamiętać, że z reprywatyzacją wiąże się szereg ryzykownych problemów. Jest przecież nie tylko kwestia mienia zaburzańskiego. Ktoś inny, patrząc na mapę ze swojej strony, może mówić o "mieniu zaodrzańskim", które chciałby odzyskać. Dlatego, gdyby pan prezydent pytał, odpowiem: niech pan tego nie podpisuje! Bo będziemy mieli z tego prawa dużo więcej kłopotów niż pożytku.  

 

- Zechce pan zrecenzować projekt budżetu państwa?

 

- Jaka polityka - taka gospodarka. To jest budżet konfliktów społecznych, oparty na wątpliwych założeniach makroekonomicznych. Nie należało schładzać koniunktury. Nie należało podpiłowywać gałęzi, na której się siedzi, ograniczając bazę podatkową, zmniejszając w ten sposób dochody budżetowe i powodując konieczność dramatycznych nieraz cięć. Teraz jesteśmy na etapie skutków. Pan minister Bauc, odpowiedzialny za przygotowanie budżetu, robi, co może. Ale on jest bardziej ofiarą błędów swojego poprzednika w fotelu ministra finansów, niż sprawcą tego, że ten budżet jest daleki od doskonałości.

 

- Pojawiają się koncepcje, że polski rząd nie ma w ogóle polityki gospodarczej - i tylko dryfujemy na fali różnych procesów ekonomicznych.

 

- W coraz większym stopniu takie opinie są prawdziwe. Wydaje się, że wicepremier Steinhoff w wielu sprawach postępuje rozsądnie - ale stopień zepsucia mechanizmów i instrumentów, którymi można na gospodarkę wpływać, poszedł już tak daleko, że niewiele można zrobić. Więc jest tu pewien dryf. Nie ma klarownej strategii rozwoju społeczno-gospodarczego - tylko albo szarpanina od budżetu do budżetu, albo doktrynerstwo.

 

- A czy w dobie globalnych procesów ekonomicznych taki dryf nie jest nieuchronny? Mocniejsze niż polski rządy i mocniejsze gospodarki w jakimś sensie mu się poddają.

 

- Rzeczywiście jest tak, że w dobie globalizacji wiele kwestii wymyka się spod kontroli rządów. Ale fałszywą byłaby teza, że rządy tracą wpływ na to, czy gospodarka się rozwija, czy też wpada w tarapaty; czy zmierza we właściwym kierunku w niezłym tempie, czy też dryfuje i pojawiają się symptomy kryzysu lub napięć. Dlatego w żadnym przypadku pogorszenia się sytuacji gospodarczej i finansowej Polski w ostatnich trzech latach nie można zrzucić na skutki procesu tworzenia się zintegrowanego rynku światowego. Ta sytuacja wynika bowiem z błędnych koncepcji i wadliwej realizacji polskiej polityki gospodarczej w tym okresie. Globalizacja przynosi takim krajom jak Polska więcej dodatkowych szans, niż dodatkowych zagrożeń. A obowiązkiem rządów, banków centralnych i strategów gospodarczych jest maksymalizacja tych szans i minimalizacja tych zagrożeń. Tego właśnie brakuje w polskiej polityce gospodarczej ostatnich lat.

 

Rozmawiała: Iza Wodzińska