Aktualności | O nas | Konferencje | Seminaria | Publikacje | "Tygryski" | Kontakt | Linki | Mapa serwisu

 

Wywiady

 

Publikacje

Książki

Eseje

Working Papers

Artykuły

Wywiady

CV

Kontakt

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

"Dziennik Polski", Kraków, 15 stycznia, 2001 r.

 

Do rządu nie tęsknię

 

Z profesorem Grzegorzem W. Kołodko, byłym wicepremierem i ministrem finansów, rozmawia Beata Chomątowska

 

- Czy widzi się Pan ponownie w rządzie SLD, po ewentualnym zwycięstwie lewicy w nadchodzących wyborach parlamentarnych?

 

- Udział w rządzie nie jest moim marzeniem, ani dążeniem. Obecnie koncentruję się na pracy akademickiej, wykładając, badając, pisząc, publikując. Sądzę, że studenci uczą się więcej i szybciej niż niektórzy z polityków. Z drugiej strony nie ma jednak dnia, by mi takiego pytania nie zadawali ludzie znajomi i nieznajomi, bardzo oddaleni od polityki i ci na jej szczytach, więc widocznie coś w tym jest.

 

 - Gdyby zgodził się Pan zostać ministrem finansów w nowym rządzie, to jakie byłyby wówczas Pana pierwsze decyzje ?

 

- Dziennikarze lubią takie pytanie. Niekiedy odpowiadam na nie, że moją pierwszą decyzją byłoby podanie się do dymisji. Z tego typu wymiany słów i uwag niewiele wynika. Kiedy w 1993 r. zgodziłem się zostać wicepremierem i ministrem finansów, wówczas moją pierwszą decyzją było przygotowanie kompleksowego programu, znanego jako "Strategia dla Polski". Ten tytuł znalazł się tam nie bez powodu.  Proszę zwrócić uwagę, że kładzie on akcent na dwa słowa: "strategia" i "Polska". To był długofalowy program, opisujący możliwości i konieczności działań na rzecz rozwoju społeczno-gospodarczego, ale z zadbaniem o nasze polskie, narodowe interesy. Będąc skądinąd wielkim zwolennikiem globalizacji, którą ostatnio wiele się zajmuję, uważam, że nie zwalnia ona od prowadzenia narodowej polityki, czyli zgodnej z naszymi interesami. Jeżeli więc miałbym ponownie zająć się polityką gospodarczą i finansową, to z pewnością w oparciu o moje dotychczasowe koncepcje. Pierwszą rzeczą byłoby przygotowanie programu rozwoju gospodarczego, który powinien przywrócić nam blisko siedmioprocentowe tempo wzrostu PKB z lat 1994-1997.

 

- Jako wicepremier i minister finansów toczył Pan ostre spory z prezesem NBP Hanną Gronkiewicz-Waltz. Czy z Leszkiem Balcerowiczem, który właśnie objął to stanowisko, byłoby Panu dogadać się łatwiej?

 

- Rzeczywiście, nasze spory wyglądały niekiedy jak boje "Grzesia z Hanią", jednak należy te dyskusje odpersonifikować. Uważałem wówczas po prostu, że polityka monetarna nie sprzyjala tworzeniu dobrych warunków rozwojowych dla polskiej gospodarki i jestBYLA bardzo kosztowna dla rodzimego przedsiębiorcy i podatnika. Z dzisiejszej perspektywy w zasadzie wszyscy przyznają, iż miałem rację. Co do polityki monetarnej w najbliższych latach, to myślę, że jej generalne cele zostały już wyznaczone, między innymi także przez zaproponowany przeze mnie i przyjęty trzy lata temu, w styczniu 1997 r., program pod nazwą Euro 2006. Bank Centralny ma doprowadzić do /ZOSTALO WYRZUCONE/wprowadzeniA na naszym obszarze pieniądza europejskiego, a więc euro. Wymaga to dosyć rygorystycznej polityki monetarnej, zmierzającej do stabilizacji poziomu cen. Jeśli pod nowym kierownictwem Rada Polityki Pieniężnej będzie taką działalność prowadziła, to sądzę, że między mną, a prezesem NBP mogłaOby układać się lepiej niż w przeszłości. Jeśli jednak ta polityka może by nawet do tego zmierzała, ale kosztem nadmiernego wyhamowania tempa wzrostu, utrzymywania się bezrobocia na tak wysokim poziomie jak obecnie, to konflikty będą. Niezależnie od tego, kto będzie ministrem finansów, a kto prezesem banku centralnego.

 

-       Bardzo ostro krytykuje Pan politykę gospodarczą rządu AWS, a wcześniej koalicji AWS-UW. Czy nie dostrzega Pan w tym, co dzieje się po 1997 r. nic pozytywnego?

 

- Oczywiście dostrzegam. Szczególnie dobrze należy ocenić proces negocjacji z Unią Europejską. Wiem, że znowu niektórzy, i z lewa, i z prawa, na mnie nakrzyczą: co on opowiada, przecież tyle jest opóźnień, potknięć. Patrząc jednak na ten skomplikowany proces, uważam, że minione trzy lata rządów AWS-UW nie zostały zmarnowane, choć z pewnością można było zrobić jeszcze więcej, jeszcze lepiej. Staram się wyciągać kostruktywne wnioski na przyszłość, a nie krytykować, bo w rządzie byłem i wiem, że krytykować tych, co rządzą, jest łatwo. Moja krytyka jest wyważona, jeśli  ostro krytykuję, to zawsze merytorycznie. Jeśli coś mi się nie podoba, a nie potrafię zaproponować lepszego rozwiązania, to milczę.

 

-       Co jest według Pana największym obecnie zagrożeniem dla polskiej gospodarki?

 

- To zależy, czy chodzi o perspektywę krótko-, średnio- czy długoterminową. Tak na dobrą sprawę nikogo nie obchodzi to, co będzie za lat 10, czy 20. Ja jednak nie widzę możliwości prowadzenia sensownej polityki gospodarczej bez troski o to, co będzie za 10, 20 i 50 lat. Według mnie polityka, polegająca na "dojutrkowaniu" - rozumiem przez to także przetrwanie jeszcze kwartału, semestru, roku - uniemożliwia rozwiązywanie wielu problemów instytucjonalnych i strukturalnych. Na pytanie o największe zagrożenia odpowiem zatem, iż jest nim ryzyko zepchnięcia polskiej gospodarki, a w ślad za tym społeczeństwa na pozycje peryferyjne; marginalizacja naszego kraju. Nadmierne uzależnienie rodzimej wytwórczości, przedsiębiorczości od kapitału zagranicznego. Nie możemy wyjść na tej globalizacji, integracji, liberalizacji, zjawiskach, o których tak dużo piszę, jak przysłowiowy Zabłocki na mydle. Uważam, iż w naszych warunkach geopolitycznych, instytucjonalnych i strukturalnych korzyści Polski z globalizacji powinny być większe niż koszty. Tu dostrzegam nie tylko zagrożenie, lecz także naszą największą szansę.